Społeczeństwo
Uczeń (nie) potrafi

Na wstępie trzeba wyjaśnić jedno z podstawowych pojęć, jakie w rzeczywistości szkolnej funkcjonuje. Chodzi mianowicie o podstawę programową. Określa minimalny zasób wiedzy i umiejętności, które każdy uczeń po ukończeniu pewnego poziomu edukacyjnego( podstawówka, gimnazjum, liceum) powinien posiąść. Podstawa programowa opracowywana jest dla każdego z nauczanych w szkole przedmiotów. Jest ona wspólna dla całego terenu Rzeczpospolitej. Oznacza to, że każdy uczeń powinien (teoretycznie) posiadać te same umiejętności. Oczywiście ocenia się stopień ich opanowania w skali 1-6. Podstawa programowa jest matką wszystkich programów nauczania z danego przedmiotu. Nie jest bowiem tak, że w całym kraju obowiązuje jeden program nauczania. Jest ich wiele, wszystkie jednak muszą zostać zaakceptowane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Podstawowym kryterium akceptacji jest ich zgodność z podstawą programową. Ostatecznie wybór zarówno programu nauczania jak i przeznaczonych do niego podręczników spoczywa na nauczycielu danego przedmiotu. Bez względu jednak na to, który z nich wybierze, efekt powinien być taki, że uczeń po ukończeniu danego poziomu edukacyjnego posiądzie te same umiejętności i konieczną do ich zaprezentowania wiedzę. Podobnie rzecz ma się z tak szeroko dyskutowanym kanonem lektur. Jego trzon stanowią lektury obowiązkowe, a w gestii nauczyciela pozostaje wybór lektur uzupełniających. Chodzi o to, aby poziom wiedzy i umiejętności był w naszym kraju w miarę wyrównany. Praktyka pokazuje, że tak nie jest, jednak wpływ na ten fakt ma wiele negatywnych czynników, jak choćby dostęp do korepetycji, wyposażenie szkoły, poziom przygotowania kadry nauczycielskiej, możliwości finansowe rodziców ucznia czy wreszcie jego zdolności. Niwelowanie tych negatywnych czynników nazywane jest wyrównywaniem szans edukacyjnych.

Warto wspomnieć jeszcze o samym egzaminie gimnazjalnym. Podzielony został on na dwie części: humanistyczną i matematyczno-przyrodniczą. W pierwszej części uczniowie zdają takie przedmioty jak język polski, historia, wiedza o społeczeństwie, sztuka. W drugiej matematykę, biologię, chemię, fizykę, geografię. Egzamin jest przekrojowy i zasadniczo obejmuje wiedzę i umiejętności z zakresu trzech lat gimnazjum. Za każdy z egzaminów uczeń może uzyskać maksymalnie 50 punktów. Oprócz tego otrzymuje punkty za świadectwo szkolne – stosownie do uzyskanej średniej ocen oraz udział w konkursach i olimpiadach. To właśnie ostateczna ilość uzyskanych punktów decyduje o przyjęciu do bardziej lub mniej renomowanej szkoły średniej. Uczeń ma prawo zgłosić się do trzech wybranych przez siebie szkół. Dostanie się jednak do tej, do której wystarczy mu punktów.

Po tym wstępie można przejść do meritum i spróbować wyjaśnić, o co chodzi oburzonym rodzicom i nauczycielom. Pozornie wygląda to tak, jakby po prostu uczniowie niewystarczająco przygotowali się do egzaminów. Niestety to tylko pozory. Przypomnijmy, że najwięcej emocji wzbudziła sprawa napisania charakterystyki dowolnej postaci z „Kamieni na szaniec” lub „Syzyfowych prac”. Emocje podgrzał jeszcze bardziej fakt, że zadanie to było wysoko punktowane. Pojawiło się w związku z tym kilka problematycznych kwestii. Po pierwsze w założeniu egzamin kończący gimnazjum dotyczyć miał bardziej sprawdzenia umiejętności niż „wkutej” wiedzy. W przypadku omawianego zadania, uczeń ma przekonać się, czy potrafi prawidłowo napisać charakterystykę, czy zna konstrukcje tego gatunku. Stąd do tej pory układający pytania wychodzili z założenia, że ważniejsze jest udowodnienie przez ucznia umiejętności pisania danego gatunku niż wiedzy z takiego czy innego literackiego okresu czy dzieła. Rozumowanie takie było jak najbardziej zasadne, ponieważ różnorodność programów nauczania sprawia, że spora grupa uczniów nie zdążyła jeszcze „przerobić” dzieł z których pisała (a raczej miała napisać) egzamin. Uczniowie narzekali po prostu, mówiąc: „Tego jeszcze nie mieliśmy”. Zmuszono więc uczniów do pisania wypracowania z materiału, którego nie zdążyli jeszcze przepracować.

Rozżalenia nie kryją rodzice, nawet tych zdolnych uczniów. „Egzamin wyglądał tak, jakby ktoś chciał udowodnić mojej córce, że nic nie potrafi. Mówiąc jej językiem – zdołować ją. Ze smutkiem obserwowałam ją, kiedy zastanawiała się czy jej wymarzone liceum przejdzie jej koło nosa. Najgorsze jest to, że nie dla tego, że nie jest zdolna, tylko dlatego, że ktoś nie pomyślał przy układaniu pytań na egzamin.” W podobnym tonie wypowiadają się poloniści: „Wygląda to tak, jakby ktoś próbował nam udowodnić, że nie potrafimy uczyć. Tymczasem my robimy, co możemy. Nie ma takiego przepisu, który nakazywałby nauczycielowi przerobienie całej podstawy programowej do dnia egzaminu. Gdyby tak było, to zdążylibyśmy z obiema lekturami i nie byłoby kłopotu.”

Standard jest taki, że egzamin ma być zwieńczeniem pracy ucznia – jakąś formą podsumowania i testu umiejętności, podejmowaną na końcu gimnazjum. Z założenia powinien być skonstruowany w taki sposób, aby pokazać, co uczeń umie i potrafi. Egzamin tegoroczny sprawia wrażenie, jakby był stworzony po to, aby pokazać, czego uczeń nie umie. Bardzo motywujące…

 

Piotr Chudziński

26.04.2008.


Autor: naturalnie