Miałabym kłopot ze znalezieniem zasady, zgodnie z którą kupuję TE książki. Chodzi zwykle o coś nieuchwytnego, co haczy o moją wrażliwość, burzy na chwilę spokój, porusza, wymusza uwagę. Nic racjonalnego, żaden przemyślany zbiór.
Na wirtualnej półce w domu ustawiam książki, które w rzeczywistości leżą w różnych miejscach na regałach. Wiem, że gdyby stały obok siebie i rzuciłbym na nie okiem, nie zniosłabym emocjonalnego ciężaru, jaki ze sobą niosą. A jednak potrzebuję świadomości, że taką jedną, specjalną półkę mam.
Chodzi o pamięć? O pytanie kim jestem, skoro to się wydarzyło? O rodzaj hołdu dla tych, którzy zginęli? O żal, że kawałek potencjalnie mojego świata zniknął z powierzchni ziemi? O niezgodę? O to, jak zagłada Żydów splotła się z historią mojej rodziny? Nie wiem.
***
Ostatnio przybyły na mojej półce dwie książki.
Esej „Spodnie i tałes” Konstantego Geberta (2023) bierze za punkt wyjścia banalny spór o spodnie. Rzecz w tym, że mamy 1943 r., spodnie należą do zamordowanego Żyda, krawca Mordechaja Chycka, a kłócą się o nie jego mordercy. „Grabież” Menachema Kajzera (2023) jest niezwykle szczerą opowieścią o próbach odzyskania przez autora rodzinnej kamienicy w Sosnowcu, co nie udało się jego dziadkowi. Obydwie – to pozór – dotyczą prawa do posiadania.
„Spodnie i tałes” mają inny ciężar gatunkowy niż reportaż Kajzera. Zestawiając wojenne historie Żydów z przykładami z talmudycznych traktatów i cytatami z Tory Konstanty Gebert przywraca wartości pojedynczego życia właściwą miarę. W sporze o tytułowe spodnie, podobnie jak w innych ówczesnych sporach o żydowskie mienie, które pozostało po zamordowanych właścicielach, znikał człowiek i to, że popełniono na nim morderstwo. Żyd nie był człowiekiem, nie był „wkluczony do społeczności ludzkiej”, jak mówił w jednym z wywiadów autor, a znaczy to coś więcej niż bycie z niej wykluczonym. Zatem zabicie go było bez znaczenia. Wszyscy mordujący mieli jasność, że scheda po zabitym należy do tego, kto zabił, co było rodzajem niepisanej, społecznej umowy. Umowy czyniącej z morderców szczęśliwych posiadaczy: chcesz mieć, to zabij.
***
Na marginesie – z filmu dokumentalnego Pawła Łozińskiego i Henryka Grynberga „Miejsce urodzenia” (1992), który jest zapisem prób odtworzenia losów rodziny Grynberga, zamordowanej w czasie II wojny, można się dowiedzieć, że zdobyczna butelka mleka też była dobrym powodem by zabić. Okrutna to wiedza – „biada nam gdy mówimy” co wiemy i „biada nam gdy milczymy”, o czym pisze Gebert. Gdy mówimy, przestaje być tajemnicą coś, o czym wolelibyśmy nie wiedzieć, bo czyni nas członkami rodziny ludzkiej wraz z tymi, którzy są skłonni do największych podłości i zbrodni. Gdy milczymy, sprzeniewierzamy się obowiązkowi wobec osób, którym jesteśmy winni mówienie – zabitym dla spodni, dla butelki mleka, zabitym, bo nie są „wkluczeni”. Przywołując i rozwijając szczegółowo przykład z talmudycznego traktatu sporu o prawo do znalezionego tałesu, Gebert zdaje się powoływać na coś, co nie ma kompletnie zastosowania w przypadku morderców krawca Chycki. A jednocześnie to porównanie coraz bardziej zapada w czytającego. Co jakiś czas bowiem pojawia się wtrącenie przypominające, że możliwych jest kilka sposobów rozwiązania sporu, jednak żaden z nich nie ma racji bytu, jeśli mamy do czynienia z morderstwem.
Sprawę sporu o spodnie znamy z powojennych dokumentów sądowych. Relacjonujący go świadkowie i uczestnicy bez cienia autorefleksji mówią o mordzie, jako o czymś całkowicie uprawnionym.
***
Autor podejmuje w eseju wątek dotyczący zaufania do Boga i do ludzi. Do Boga, który mógłby ocalić i do ludzi, którzy w przeważającej większości chcieli zabić, ograbić, zadenuncjować. Żyd, który próbował przeżyć po aryjskiej stronie, musiał komuś zaufać. Często ufał źle. A może należałoby napisać, że niewielu było tych, którym można było zaufać, tylko jak można było ich rozpoznać? Autor przywołuje zdanie powtarzane w tej czy innej formie przez Żydów, którzy próbowali się ukrywać i wrócili do getta: „bo tam przynajmniej nie było Polaków”. Krawiec Chycka skierował się do gospodarza Józefa Kurgana z Barszczówki, o którym było wiadomo, że ukrywa Żydów. Ale była to wiedza niepełna – Kurgan ukrywał po to, by następnie mordować i grabić. Dalszy ciąg znamy. Rodzina Schwartzów postanowiła zaufać Józefowi Beckowi, znanemu w Żółkwi jako „pijak, erotoman, a do tego folksdojcz z reputacją antysemity”. Dzięki Beckowi wojnę przeżyło 18! osób. Autor przywołuje wspomnienie jednego z ocalałych: „W czasie wojny ukonstytuował się jego [Becka] prawdziwy charakter, a jego osobisty bunt pomógł ocalić 18 osób”. Beck, po którym można było się spodziewać najgorszego. Jak ufać…?
Zaufanie do Boga to bolesny i trudny do objęcia rozumem i czuciem przez nie-Żydów temat. „Żaden anioł nie zstąpił do rozpalonych pieców krematoryjnych, by wybawić z nich sług Bożych, wiernych swojemu Stwórcy (…). Kiedy na Majdanek weszły sowieckie i polskie wojska, piece te były jeszcze ciepłe, i ciepło to zostawiło na zawsze ślad w tych, którzy ich dotknęli. Ciała wrzucone do tych pieców stały się popiołem, żużlem i dymem. Pozostały po nich dym nadal unosi się w polskim powietrzu. Osiadł na naszej skórze. Mamy go w nozdrzach, w płucach i w żyłach, w szpiku naszych kości i w szarej galarecie mózgu” – pisze Gebert (ten fragment eseju jest zresztą wszędzie cytowany). Na pytanie zadawane Bogu „dlaczego?” nie ma dobrej odpowiedzi, a „innej nie będzie”.
***
„Grabież” jest inną książką, pisaną z perspektywy mężczyzny, który jest wnukiem ocalałego i mówi wprost, że nie będzie się opiekował cierpieniem dziadków, bo to nie jest jego rola.
Menachem Kajzer wchodzi w Polskę ostatnich lat bez założeń, a jeśli się na nich przyłapuje, pisze „wchodzę w narrację dziadków o Polsce” i wycofuje się z niej. Patrzy na Polaków własnym, trzydziestoparoletnim okiem i jednocześnie sprawdza, co podróże do Polski i sprawa odzyskiwania rodzinnej kamienicy znaczą dla niego samego. Jego reporterskie doniesienia z polskich sądów (w jednym z nich sędzina nie chciała uznać dwóch osób, które zginęły w Holokauście za zmarłe, z powodu …braku świadków i dowodów, nawet jeśli obydwie musiałyby mieć obecnie ponad 100 lat!), polemiki z polskimi rozmówcami, dotyczące odzyskiwania żydowskiego mienia zagrabionego w czasie II wojny, obraz odkrywców dolnośląskich skarbów (losy krewnego Kajzera są związane z budową kompleksu Riese w Górach Sowich) nie wypadają zbyt pozytywnie, choć nie brakuje w książce postaci potraktowanych z ciepłem. Wychodzi na to, że generalnie jako naród wolimy nie widzieć, nie wiedzieć i nie myśleć za dużo…
***
Moja wirtualna półka zaczęła się od książki „Umschlagplatz” Jarosława M. Rymkiewicza (1988). Zasnuty melancholią wiedzy o późniejszych zdarzeniach obraz życia Żydów w letniskowym Otwocku przed II wojną i uporczywe stawianie przez autora pytań o to, jak Polacy przepracowali w swojej świadomości wydarzenia z Umschlagplatz coś we mnie otworzyły. Mieszanka fikcji (opartej na dokumentach) i faktografii, bardzo osobisty ton – w wywiadzie dla Polskiego Radia Rymkiewicz mówił „ja potrzebuję o tym myśleć, co dla mojego losu znaczy mieszkanie w sąsiedztwie Umschlagplatz” i poetycka wrażliwość autora stanowią dla mnie o sile przyciągania tej książki.
Obok stawiam film dokumentalny Agnieszki Arnold „Rotem” o Kaziku Ratajzerze (2013), uczestniku powstania w gettcie warszawskim, łączniku Żydowskiej Organizacji Bojowej po aryjskiej stronie. Przejmujący, nienachalny, bez tezy. Zostały ze mną dwa momenty z tego filmu. Pierwszy, gdy Ratajzer wspomina, jak przedostał się do spacyfikowanego, dopalającego się getta, nie dostrzegł żadnych ludzi i pojawiła się w jego głowie myśl, że jest ostatnim, żyjącym Żydem. I drugi, gdy z pasją opowiada o ratowaniu ginących gatunków drzew…
Trzecia pozycja, na którą nie mam siły i nie postawię jej na swojej półce, choć bardzo ją cenię to „Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall i Marka Edelmana (I wyd. 1976). Mam za to biografię Edelmana (Krzysztof Burnetko, Witold Bereś „Marek Edelman. Życie do końca”, 2013). Pewnie chciałabym, żeby została napisana inaczej. I jednocześnie cieszę się, że ją mam.
Obok mam książkę „Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema”, w której Agnieszka Gajewska (2016) z ogromną wrażliwością i wiedzą tropi jak dzieła Lema przesiąknięte są zagładą lwowskiego, żydowskiego świata, w zupełnie nieoczywisty sposób.
***
Dalej stoją obok siebie książki reportażowe. „Przez ruiny i zgliszcza. Podróż po stu zgładzonych gminach żydowskich w Polsce” (Izrael 1952, polskie wydanie ) – przerażający w swej nużącej monotonii, powstały podczas podróży tuż po II wojnie opis polskich miasteczek, w których przed wojną mieszkali głównie Żydzi. Jej autor Mordechaj Canin jeździł po Polsce jako angielski dziennikarz, co dawało mu względne poczucie bezpieczeństwa, którego jako Żyd wówczas bardzo potrzebował. Był Canin kronikarzem zdającym sprawę z nieistnienia żydowskiego świata, startego z powierzchni ziemi, powtarzającym bez końca: zniknęło, zabici, spalone, zniszczone, nie ma. I obok tego liczby.
Jest też „My z Jedwabnego” Anny Bikont (2004), książka, która powstała w samym środku awantury o współudział Polaków w haniebnej zbrodni w Jedwabnem. Bikont jest skrupulatna i bezkompromisowa w odtwarzaniu żydowskiego życia w Jedwabnem, jego końca i polskich sporów toczących się 60 lat później. Ta książka boli. Są w niej postaci budzące nadzieję i szacunek, bardzo ludzkie w swoich słabościach, są też takie, dla których pożywką jest nienawiść, a życiowym odruchem – niestawianie pytań.
Inna książka Bikont – „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie” (2022) – to opowieść o tym jak dziecko staje się towarem, którego cena rośnie, bo Polacy zorientowali się, że „Żydzi płacą”. O wyborach, które nigdy nie są dobre, i w których nie da się pogodzić wymiaru etycznego, sprawiedliwości, dobra dziecka. To książka o cynizmie, wyzysku, przywiązaniu i miłości, bezradności i chęci odzyskania zniszczonego życia – w losach opisanych dzieci można znaleźć wszystko.
***
Obok tych wszystkich książek stoi komiks „Maus. Opowieść ocalałego” (I wydanie 1986, polskie 2001), w którym Art Spiegelman w oszczędny i powściągliwy sposób przedstawił osobisty i rodzinny dramat ocalałych, nawiązując do historii ojca, a zatem i swojej. Wydawało mi się niemożliwe, żeby dało się taką historię opowiedzieć w obrazkach. Kiedy wzięłam do ręki „Maus” dotarło do mnie, że spojrzałam na sprawę od złej strony – Spiegelman jest artystą, wykorzystał możliwości ulubionego medium, by stworzyć książkę niezwykłą i poruszającą. „Wielki epos w małych obrazkach” – tak ją recenzowano. W 1992 r. Spiegelman dostał za nią nagrodę Pulitzera.
Wirtualny regał zamyka dwujęzyczny „Śpiewnik szabasowy. Przybywaj oblubienico”, z kilkoma wersami, które lubię:
„Bo powierzy cię Swoim aniołom,
aby strzegli cię na wszystkich twoich drogach.
Bóg będzie strzegł twojego wyjścia i twojego przyjścia,
od teraz i na zawsze”.
Chciałabym wierzyć, że można tak zaufać.
Daina Kolbuszewska
Autor: naturalnie