Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym głębiej czuję,
że nie ma nic prawdziwiej artystycznego jak kochać ludzi.
( Pisał Vincent van Gogh do brata Thea )
Każda wieka sztuka, w tym i dzieła van Gogha, trwałą wartość zawdzięcza autentycznym zmaganiom twórcy – tu zmaganiom rysownika i malarza, zmaganiom – z otaczającym go światem, tym, w którym żył i pracował, z własnymi niedomaganiami, planami i niemożliwością ich realizacji w pełni, jako że wszystko ma pewne ograniczenia, bariery, czy narzucone normy.
A świat doby van Gogha nie przedstawiał się mu jako zanurzona w szczęśliwej harmonii bezpieczna przystań.
Przy jego wrażliwości, czy wręcz artystycznej nadwrażliwości postrzegał go jako obszar opresyjny. – Zmagał się przede wszystkim – z niedostatkiem, z męką kształtowania swojego życia, bo ciągle z niego niezadowolony dochodził i do myśli o zejściu z areny tego świata. Był nazbyt wrażliwy, żeby wszystkie psychiczne rany szybko zabliźniać.
Tymczasem po ponad dwudziestu latach wszystkich jego rozchwianych rozterek los dał mu niespodziewaną, nową przestrzeń twórczości i egzystencji, jako że nazwisko
Vincent van Gogh stało się – nieoczekiwanie dla niego samego – znane we wszystkich stolicach Europy.
Mówi się, że każda wielka sztuka trwałą wartość zawdzięcza właśnie wyczerpującym, prowadzącym niekiedy i na granicę życia zmaganiom. Tyle, że van Gogh rewolucyjne, jak na dobę, w której przyszło mu żyć, nie był zapatrzonym w siebie egoistycznym twórcą.
Dzisiaj mówi się o kimś takim, że jest społecznikiem.
Społeczeństwo postrzegał jako rozdarte głębokim sprzecznościami, zróżnicowaniem, a co najdotkliwsze – wyzyskiem.
I taki był w istocie ów czas.
Vincent van Gogh urodził się w małej holenderskiej wsi Groot-Zundert, gdzie jego ojciec pełnił posługę tamtejszego pastora – 30 marca 1853 roku.
Jak później pisał – Społeczna rzeczywistość pełna była ostrych przeciwieństw i napięć, z których w pełni wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy.
Dorastał obok pięciorga swojego rodzeństwa w głeboko chrześcijańskim domu. Wszak ojciec jego – Theodor van Gogh w owym Groot-Zundert był pastorem.
Oczywistym jest zatem, że to otoczenie, to środowisko go kształtowało. Uwrażliwiał się na określony, daleki od hałaśliwego miejskiego – wiejski pejzaż, na warunki chłopskiego bytowania. Niemniej, jak to określają kronikarze, nic nie zapowiadało, że ukształtuje się w nim dusza, estetyka malarza. Mając szesnaście lat rozpoczął pracę w Hadze w filii paryskiej galerii Goupil &Co., udziałowcem której był jego stryj, też Vincent.
Pozostawał w tym zawodzie przez siedem lat, w trakcie których dane mu było – wskutek częstych wyjazdów poznać również Londyn. – Już maluje, ale te swoje obrazy uważając za niewiele warte, po prostu rozdaje, sporadycznie sprzedaje.
Nie czuje się dobrze w tym „miejskim” środowisku. Nie lubi też swojej pracy marszanda. Porzuca ją. Czuje się wyzwolony.
Niemniej, coś trzeba w życiu robić !
Ma 23 lata, gdy w 1876 roku zatrudnia się jako pomocnik nauczyciela w anglikańskiej szkole w Ramsgate w Anglii. Przenosi się na londyńskie przedmieście Isleworth, gdzie poznaje dotkliwą biedę East Endu – robotniczych dzielnic Londynu.
Ponownie szuka szczęścia w handlu. Tym razem podejmuje się sprzedaży książek.
Niestety, bez powodzenia. Opanowują go wyobrażenia, odczucia religijne.
Osiada w Amsterdamie. Przygotowuje się do wstąpienia na teologię. – Ślęczy nad gramatyką łacińską i grecką, na dalszy plan odsuwając swój pociąg do rysunku (już Anglii nieśmiałymi kreskami ołówka wyrysował widok z okna szkoły, szkicował bryłę kościoła. – Jednakże znowu ponosi porażkę, również na studiach. Nie ma tam swojego miejsca, nie potrafi się uplasować. Nie ma przyzwyczajenia, nawyku nauki. Nie odpowiada mu i proponowany na studiach zakres teologii.
Przenosi się do Brukseli do seminarium dla świeckich katechetów.
A jako że nie otrzymuje spodziewanej nominacji, zbiera manatki i udaje się do zagłębia węglowego Borinage na południu Belgii.
– Te działania, te zachowania pokazują dość wyraźnie jego charakter. Nie pozostaje tam, gdzie musi przyjąć obowiązujące warunki, które mu nie odpowiadają.
Jednocześnie trafia w miejsca najjaskrawszych sprzeczności kapitalistycznych, jak wyzysk i nędza, niedola nadludzko pracujących mężczyzn i kobiet.
W swoim poczuciu sprawiedliwości, chrześcijaństwa roztacza opiekę nad biedotą.
Niehumanitarność systemu najmocniej objawia się mu w sztolni kopalni, sztolni o głębokości siedmiuset metrów.
Wstawił się więc przeciwko nieludzkim warunkom pracy i bytowania jego współbraci, jego rodaków. Stąd też zainteresowanie w jego malarstwie ludźmi pracy.
Z zapałem, niekiedy wciąż od nowa – gdy sam swojego rysunku nie akceptował – malował , lub właśnie rysował tkaczy, chłopów w polu, w ciemnym, gęstym kolorycie.
Drugim nurtem jego twórczości tamtego czasu były rysunki i obrazy kobiecych głów.
Rysował wiernie także martwe natury. Multiplikował te sceny. Znajdujemy więc w jego pracach na przykład kilka wersji przejmujących obrazów – „Jedzących kartofle”.
Przełomem dużym, swoistym wstrząsem była dla niego śmierć ojca, który odszedł nagle w 1885 roku.
Nasiliło się napięcie w stosunkach z bogobojną bardzo matką, pozostającą pod wpływem proboszcza, a ten zakazał parafianom pozować do jego obrazów.
W tej sytuacji Van Gogh decyduje się na wyjazd do Antwerpii, miasta porównywanego z Paryżem, miejsca spotkań różnych nacji, miejsca mocno swoim życiem pulsującego.
Zapisuje się do Antwerpskiej Akademii Sztuk Pięknych. Maluje według motywów antycznych.
Nie miał niestety dobrych stosunków z otoczeniem, irytowała go ludzka małostkowość, o czym dowiadujemy się z jego rozżalonych listów do brata. Mimo oporów brata na początku marca 1886 roku przyjechał do niego znienacka.
Dwuletni pobyt w Paryżu był okresem jego na ogół intensywnej niezmiernie pracy. W korespondencji z bratem jest zdanie: – Jednak widzę , jak wszystko czego się nauczyłem w Paryżu, znika i wracam do idei, które dawniej wymyśliłem sobie na wsi, zanim poznałem impresjonistów. I nie zdziwiłbym się , gdyby impresjoniści z różnych względów zganili mój sposób malowania.
Po dwóch latach wyjeżdża na Południe Francji.
Do brata pisze: – Nie opuszcza mnie gorączka pracy” – i bez ustanku , nawet bez przerw na jedzenie maluję.
Maluje kwitnące sady, ludzi, łodzie nad morzem, domy w Saintes-Maries, pejzaże. Nie ma z tego szczególnych profitów, ale podkreśla , że ma poczucie godności artysty, że nie opuszcza go gorączka pracy. – Zaznacza w licznej, wspominanej już tutaj korespondencji z bratem: – Pracujemy nad sztuką, nad rzeczami, które pozostaną nie tylko dla naszych czasów, które po nas inni będą mogli kontynuować.
O tym jak rozumie sprawy najważniejsze w przedstawianiu człowieka, świadczy wypowiedź na temat portretu listonosza: – „Nie wiem, czy uda mi się listonosza namalować tak, jak go odczuwam: człowiek ten jest rewolucjonistą, podobnie jak Pere Tanguy: prawdopodobnie jest dobrym republikaninem, gdyż z całego serca nienawidzi Republiki.
=
O twórczości Vincenta Van Gogha pisałam lat temu ileś dla wydawanego wtedy w Poznaniu Magazynu SZTUKA – wglądam więc w tym momencie w kilka egzemplarzy, odnajdując ten z publikacją o Van Goghu, w tamte moje rozważania …
Nie są aż tak szczegółowe, niemniej moja fascynacja tym artystą pozostaje żarliwa.
To artysta wyjątkowej wrażliwości i nieprzeciętnego talentu. Nie ma w jego rysunkach, czy obrazach niedopracowanych szczegółów, nie ma oschłości rysunku, czy pędzla, nie ma też samoupojenia swoją pracą. Skupiony cały czas na ludziach i ich losach. Dosłownie oddał się zapisowi tegoż na papierze i na płótnie.
Kiedy opuścił Paryż i osiadł w Arles podkreśla, że dąży do wydobycia swoistej treści obrazu. Na pierwszym miejscu stawia nie swawolność twórcy, lecz jedność dzieła sztuki, jedność treści i formy.
Tam też odzywa jego zamysł wspólnej pracy z innymi artystami .
Pisał do brata: – Jeśliby malarze się złączyli i zadbali o to, aby także ich dzieła (tworzone, jak mniemam, dla ludu, przynajmniej ja uważam, że takie jest najszczytniejsze, najszlachetniejsze powołanie każdego artysty) mogły się dostać do rąk ludu …
W końcu staje się bezsilny – „co robić” pyta w ostatnim liście wysłanym do brata.
Z tym listem w kieszeni, 27 lipca, na polu, którego promienną obfitość jakże chętnie byłby namalował … pakuje sobie (jak to opisano) kulę w pierś.
Po Jego śmierci w lokalnej gazecie ukazała się notatka: „W niedzielę, dnia 27 lipca, niejaki van Gogh, obywatel holenderski, lat 37 , malarz, czasowo osiadły w Auvers, na polu strzelił sobie z rewolweru i ranny wrócił do swego pokoju, gdzie po dwóch dniach zmarł .
Słowa te skwitowały kres życia jednego z największych artystów stulecia, „który nędzą musiał płacić za nieprzejednane dążenie do prawdy”.
Grażyna Banaszkiewicz
Dziennikarz
Reżyser
PS.
Dlaczego ten tekst zatytułowałam „Malarz słoneczników” ?
Czytelniku, proszę – odpowiedz sobie …
Autor: naturalnie