Są rzeczy ważniejsze od muru. Zdarzają się rzeczy straszniejsze od zburzenia muru. A jednak ten mur był w Poznaniu maleńką przestrzenią nieskrępowanej wolności. I choć mogę się domyślać, że takie były plany, że jego rozbiórka dawno temu została przewidziana i odnotowana w dokumentach dewelopera, to trudno mi pozbyć się myśli, że to burzenie ma swoje znaczenie.
Najpierw o kontekście.
Kiedyś w kawiarni siadło razem dziesięć kobiet, wszystkie dobrze się znały. Zachęcone nabierającą tempa i rozmachu akcją #MeToo, policzyły się. Dziewięć na dziesięć z nich padło jako dzieci, nastolatki bądź dorosłe kobiety ofiarą molestowania, przemocy seksualnej. Cisza, która zapadła po tym, jak podnosiły w górę ręce, była ciężka i mroczna. Żadna z nich się nie spodziewała, że będzie ich tak dużo. To było w tym czasie powszechne odczucie.
Od momentu wydania przez sąd wyroku w sprawie Johny Depp kontra Amber Heard, w mediach wieszczy się koniec ruchu #MeToo. Ruchu, który przerwał powszechną zmowę milczenia i oddał głos poszkodowanym kobietom. Zapewne niektórzy nie mieliby nic przeciwko temu.
***
Mur, wzdłuż którego przechodziłam co piątek od ponad roku, ogradzał teren jeżyckich dawnych zakładów Modena od ulicy Wawrzyniaka. Czuję żal, od kiedy go nie ma (trzy tygodnie?), bo stanowił przestrzeń otwartą na idee i wartości, które są mi bliskie, a poza tym był swoistą galerią sztuki, pełną żartu i finezji. W maju ubiegłego roku na murze znalazłam obrazek, dobrze oddający to, jak czują się dziewczynki, dziewczyny, kobiety w rzeczywistości, w której nadal istnieje otwarte przyzwolenie na gesty, teksty, propozycje, których żadna z nich nie chce .
Na molestowanie i przemoc seksualną. Wielokrotnie powielona, prosta, czarno-biała grafika miała dużą moc.
Ostatni „wpis”, który pojawił się na murze w maju tego roku, był dramatyczny. Próbowałam sobie wyobrazić jaką determinacją i jednocześnie cierpieniem kierowała się osoba, która go pozostawiła. „Miałam 14 lat, gdy doznałam przemocy seksualnej ze strony rówieśnika…” – krzyczał z daleka tekst, pisany ogromnymi literami na paskach papieru, przyklejonych na murze . Przemocy, która została zbagatelizowana przez szkołę. Tydzień później muru już nie było. Może i przypadek… Teraz, kiedy idę ul. Wawrzyniaka, czuję żal, stratę, że z mapy miasta zniknęło miejsce, w którym publicznie ktoś odzywał się w imieniu dziewczynek, dziewczyn, kobiet, w którym same mogły się odezwać!
***
Czasami na murze pojawiały się dowcipne rysunki, maleńkie komentarze. Lubiłam przeróbkę einsteinowskiej formuły E=mc2, w którym podnoszone do kwadratu wyrażenie mc zostało zastąpione przez czerwony symbol serca .
Czy nieco ironiczny rysunek kobiety w roli fakira, zaklinającej grą na flecie dwa męskie penisy. Bywały też buntownicze i feministyczne rysunki z komentarzami, np.: „Która godzina? Wagina”.
Narożnik muru zdobiło zdjęcie mężczyzny jadącego na damce, w kaloszach, z kosą (po jakimś czasie ktoś mu zakleił twarz jakimś nieczytelnym już manifestem), nad którym napis głosił: „Tu będzie… lepiej”.
Pojawiała się też charakterystyczna figurka Watchera (zwanego podobno Panem Peryskopem), autorstwa street artowca znanego pod pseudonimem Noriaki, którą można znaleźć w Poznaniu w wielu miejscach.
Niektóre malunki znikały, część zostawała, twórczość na murze pojawiała się w zmiennym rytmie. Uwielbiałam ekscytację, którą czułam idąc w kierunku muru i oczekiwanie, czy pojawi się coś nowego, coś dobrego plastycznie, znaczącego.
Albo uroczego, jak Muminki w łodzi . Nie wiem, jak długo istniała galeria na murze. Już jej nie ma.
Daina Kolbuszewska
zdjęcia: Daina Kolbuszewska
Autor: naturalnie