„Kto jest wrażliwy na śmierć, jest wrażliwy na życie”
(A. Exupery)
Życie w czasie pandemii w zaskakujący sposób odsłoniło nam poczucie kruchości ludzkiego bytowania, wciągnęło wielu ludzi w bezpośrednie doświadczenie śmierci, umierania, odchodzenia. Nie jest jednak doświadczeniem nowym, ani jednak wcale zaskakującym. Refleksja o śmierci i umieraniu przynależy bowiem do podstawowych kategorii myślenia o życiu. I im częściej do niej powracamy, tym lepiej. Tu nie chodzi o wchodzenie w przestrzenie nerwicy, lęku, strachu, ale w obszary jak najbardziej przynależące do…życia. Wciąż brzmi w uszach filozoficzne adagium, że 'człowiek jest bytem przygodnym’, że istniejemy, ale nie musimy istnieć. Wreszcie, by przywołać średniowieczny hymn (śpiewany często z okazji… rozpoczęcia Nowego Roku-sic!): „Media vita in morte sumus”, co znaczy „Pośrodku życia w śmierci jesteśmy”. Banałem jest już stwierdzenie, że współczesna kultura, media, wypchnęły śmierć poza nawias. Z psychologii dobrze wiemy, że to, co zostaje wyparte z realnego świata, powraca w tak nierealny, a zarazem neurotyczny sposób, że dopiero wtedy rodzą się problemy.
W XX wieku sytuację świata i człowieka w nim tak diagnozował Martin Heidegger (1889-1976 r.):
„Czas jest marny nie dlatego jedynie, że Bóg umarł lecz dlatego, że śmiertelni nieledwie już nie znają własnej śmiertelności i nie są w stanie jej podołać. Śmiertelni nie posiedli jeszcze własnej istoty. Śmierć chowa się w zagadkowość. Tajemnica bólu pozostaje nieodkryta. Miłości się nie nauczono. Ale śmiertelni są. O tyle, o ile jest mowa. Jeszcze unosi się pieśń nad ich zmarniałą ziemią. Słowo pieśniarza nie zgubiło jeszcze tropu świętości”.
Wydaje się, że te słowa bardzo precyzyjnie oddają duchowy klimat naszych czasów. I nie ma tu względu na religie, osoby, kultury. Taki jest 'raport o stanie’ świata tego, o stanie człowieka. Także naszym. Warto zwrócić uwagę na określenie ludzi w opisie Heideggera: ’ludzie = śmiertelni’ . Nie jest to niczym nowym, sięga starożytnych korzeni. Śmierć, która „chowa się w zagadkowość” nie pozwala człowiekowi w pełni, dojrzale i odpowiedzialnie żyć, bo za tym idzie właśnie nieodkryty ból, niedojrzała miłość i nie rozpoznanie swej istoty i powołania…Można powiedzieć, że średniowieczną sztukę umierania (’ars moriendi’), zastąpiliśmy sztuką…ucieczki. Stosunkowo łatwo przyjmujemy opis człowieka jako „homo viator” (człowiek – wędrowiec), człowiek w drodze, ale już trudniej przyjąć do wiadomości, że droga ma swój kres. Dobitnie wyraził ten paradoks już św. Augustyn (354-430 r.) w swoich „Wyznaniach”, mówiąc: „Pragniesz iść, a nie pragniesz dojść”!Tymczasem, jak powiada Viktor Frankl (1905-1997) – austriacki psychiatra i psychoterapeuta, więzień obozów koncentracyjnych, m.in. Auschwitz, twórca logoterapii (metody psychoterapeutycznej ukierunkowanej na rozważania nad sensem):
„Ludzka egzystencja nie jest w pełni kompletna bez cierpienia i śmierci, a cierpienie całkowicie wypełnia duszę i świadomość człowieka bez względu na to, czy cierpimy ogromnie, czy tylko trochę.”.
Kompletny człowiek w rzeczywistości to ten, który doświadcza i cierpienia i umierania. Można powiedzieć, że mentalna i realna ucieczka od tych spraw oddala od życia i w końcu najczęściej prowadzi do zachwiania osobowości, które objawia się depresją, bądź agresją (wobec siebie i innych).
„Śmiertelni” – by używać określenia przypomnianego przez Heideggera – w swej egzystencjalnej podróży poruszają się jakby w czterech przestrzeniach, wymiarach bycia. Są nimi: dom, miejsce pracy, świątynia i…cmentarz. Stanowią one swoiste „koło życia”. I tak jak jesteśmy w stanie zaakceptować pierwsze trzy jako coś oczywistego, to jednak 'cmentarz’ nie od razu budzi skojarzenia związane z … życiem.
Nadszedł jesienny czas odwiedzania cmentarzy, 'miast umarłych’. Może warto wrócić do etymologii tego słowa. Rzeczownik cmentarz pochodzi od greckiego słowa koimētḗrion oznaczającego ‘miejsce pochówku zmarłych’, a dosłownie ‘miejsce snów’, (od koimēō ‘układam do snu’ i terēō ‘ochraniam’). Rzymianie przejęli to określenie od Greków i stworzyli zlatynizowany odpowiednik coemeterium ‚miejsce snu, spoczynku’. Z łaciny rzeczownik ten trafił do języka polskiego. W językach romańskich mamy podobnie brzmieniowo słowa (np. francuskie cimetière , bądź włoskie ’cimitero’), a w języku niemieckim bardzo czytelne, dobitnie przekazujące treść słowo „Friedhof” – a więc miejsce przyjazne, spokojne, bezpieczne.
Przed kilku laty, odwiedzając z Żoną różne 'miasta umarłych’ i w Polsce, w Europie i Ameryce Północnej i Południowej, mając i refleksje na kanwie zapomnianych (będących w różnym stanie) cmentarzy ewangelickich, napisałem refleksję, która wciąż jest aktualną:
„Cmentarz – to tajemna przestrzeń, która wcale nie musi tchnąć śmiercią, ale może uczyć życia. To zarazem przestrzeń, która nie stwarza podziałów międzyludzkich…
„Czas jest marny nie dlatego jedynie, że Bóg umarł lecz dlatego, że śmiertelni nieledwie już nie znają własnej śmiertelności i nie są w stanie jej podołać. Śmiertelni nie posiedli jeszcze własnej istoty. Śmierć chowa się w zagadkowość. Tajemnica bólu pozostaje nieodkryta. Miłości się nie nauczono. Ale śmiertelni są. O tyle, o ile jest mowa. Jeszcze unosi się pieśń nad ich zmarniałą ziemią. Słowo pieśniarza nie zgubiło jeszcze tropu świętości” (Martin Heidegger).
Słowa Martina Heideggera kreślą dość pesymistyczny obraz rzeczywistości. Gdyby jednak głębiej je odczytywać – wówczas może się okazać, że nie niosą w sobie beznadziei i ponurej wizji świata. Filozof pisze, że „śmiertelni są, o tyle, o ile jest mowa”. Można pokusić się o stwierdzenie – „o tyle – o ile jest pamięć”. To słowo -„pamięć” – może kojarzyć się z taką ziemską przestrzenią jaką jest…każdy cmentarz. Listopad – to taki czas w naszej kulturze, kiedy odwiedzamy te miasta umarłych, pokonując bardzo często spore odległości – nie tylko w wymiarze fizycznym, ale także i duchowym, psychicznym. Cmentarz – to tajemna przestrzeń, która wcale nie musi tchnąć śmiercią, ale może uczyć życia. To zarazem przestrzeń, która nie stwarza podziałów międzyludzkich, bo przecież w takim miejscu spotykają się ludzie różnych kultur, religii, wyznawanych systemów wartości. Do tego nekro-polis (miasta umarłych) zdążają i ci, którzy wierzą, że jest to tylko miejsce przejściowe, swoisty przystanek w drodze do innego wymiaru życia, jak i ci, dla których ludzkie życie to suma procesów fizjologicznych, a cmentarz to specjalny znak ostatecznego końca bytowania. Miejsce spotkania z przeszłością zapisaną w ludzkich twarzach. I tych wielkich, znanych z pierwszych stron gazet, jak i tych zwyczajnych (co wcale nie znaczy, że mniej ciekawych). Dawnymi czasy 'miasta zmarłych’ lokowano pośród miast żywych, pragnąc podkreślić nierozerwalny związek życia i śmierci nie po to, by wprowadzić pesymizm w ludzkie życie, ale by jakby w zasięgu ręki była taka przestrzeń, która uczy jak żyć. Wystarczy odwiedzić paryski Pere Lachaise czy Montmartre, rzymskie Campo Santo, poznańskie Wzgórze św. Wojciecha- tzw. Skałkę… Ludzkie historie zapisane na cmentarnych tablicach, często z poetyckim przesłaniem wyrytym w kamieniu mogą śmiertelnych jeszcze wiele nauczyć. O tyle, o ile jest pamięć, która zmarniałą heideggerowską ziemię zamienia w urodzajną.” (źródło: www.naturalnie.com.pl).
Póki mamy czasy, powracamy z cmentarzy do naszych domów, miejsc pracy, świątyń. W świadomym życiu o to chodzi, by i życie i śmierć potrafić przemyśleć. Nie jest to łatwe. Warto skorzystać z doświadczeń i refleksji innych. Jest ich wiele, choćby w kontekście prawa każdego człowieka do godnej śmierci, do uwalniania od bólu i ciała i ducha. Postacią, która jest ikoną ruchu hospicyjnego (choć nie tylko) jest pochodząca ze Szwajcarii wybitna lekarka (jej życiowy wybór inspirowany postacią Alberta Schweitzera) – Elisabeth Kübler-Ross (1926-2004). Jej przełomowa książka „Rozmowy o śmierci i umieraniu „ uświadamia, że śmierć jest ostatnim etapem rozwoju człowieka. Doktor Kübler nie była tylko teoretykiem, ona towarzyszyła wielu umierającym (także chorym na AIDS), ucząc się od nich…życia (warto przeczytać jej autobiografię p.t. „Koło życia”). Zauważyła, że w procesie doświadczania ciężkiej choroby, w realności bliskiej śmierci, czy też utraty tego, co cenne, wszyscy przeżywamy pewne etapy, które można i rozciągnąć na wiele życiowych sytuacji. I tak – doświadczamy gniewu, zaprzeczamy wiadomości/bólowi/śmierci, targujemy się (z samymi sobą, z jakkolwiek pojmowanym Bogiem), przeżywamy depresję, by w końcu pogodzić się. Tę 'życiową piątkę’ zdefiniowaną przez dr Kubler warto sobie zapamiętać i w biegu życia uczyć się czytać swe emocje, uświadamiać i akceptować umieranie czasu, który mija. Człowiek wewnętrznie pogodzony ze swą śmiertelnością zyskuje nowe spojrzenie na…życie. To nie jest łatwe, ale jest prawdziwe. W świecie chrześcijańskim tę obecność śmierci i umierania wyraża się nawet symbolicznie w refleksjach i codziennych medytacjach, uznając każdy dzień życia za pewną skończoną całość, pogrążanie się w nocnym śnie za symbol śmierci. I tak każdy nowy poranek może być radością narodzin, poczuciem wdzięczności za darowany czas…
.Paweł Łukasz Nowakowski
Autor: naturalnie