Jest bardzo szczelnym introwertykiem. Mówi tylko to, co chce rzeczywiście powiedzieć. Głównie w swoich książkach. Poza nimi pogrążony pozostaje we własnym świecie, w swoich myślach. Otwarcie nie kryje niechęci wobec mediów. I nie tylko wobec nich. Nagrodę Nobla (2003 rok) odebrał osobiście. Jednak na liczne inne spotkania związane z wręczaniem mu prestiżowych nagród literackich z reguły nie przybywa. Jest dwukrotnym laureatem Nagrody Bookera (za „Życie i czasy Michaela K.” w 1983 roku i „Hańbę” w 1999 roku). Otrzymał dziesięć tytułów Doctoratów Honoris Causa różnych w świecie uczelni. Przybył tylko do Poznania. Na premierę w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki opery opartej na kanwie jego powieści „Slow man” oraz po odbiór tego dziesiątego uhonorowania go Doctoratem Honoris Causa przez Uniwersytet im. Adama Mickiewicza.
Sporo było z tym zamieszania. Promotorka Doctoratu usiłowała wszystkich dziennikarzy skupić w jednej salce, w ściśle określonym czasie. Dobijałam się o pozostanie jednak z prof. Johnem Maxwellem Coetzee poza ogólnym meetingiem. Udało się. W gabinecie rektora prof. Bronisława Marciniaka wydarłam właśnie tę osobną chwilę. Promotorka podała mi jednak kartkę z angielskimi sformułowanymi oznajmiając, że tylko o to należy pytać ! Nie wiem – przyznaję – o co?, bo już rozmawialiśmy. Coetzee odniósł się do wspomnianej premiery w Teatrze Wielkim (4 czerwca br).
Chyba szczerze mu się podobała. Oszczędna, skupiona na imponderabiliach… Praca z kompozytorem nie była niepokojącym mnie wyzwaniem – wyznał po premierze. Ja i Nicholas Lens mamy podobny sposób patrzenia na kwestie artystyczne. Nie dręczyły mnie więc obawy, że zostanę źle zrozumiany, a moja wizja zostanie wykoślawiona. Zdawałem sobie jednak sprawę, że trzeba dokonać radykalnego wyboru. „Powolny człowiek” dotyczy w dużym stopniu tematu domu: bezdomności, tęsknoty za domem, poczucie przebywanie nie u siebie. To nie jest najlepszy temat na widowisko muzyczne.
Przypominał swoje wcześniejsze wizyty w Polsce. (Krakowski ZNAK wydał kilkanaście jego tytułów.)Wizyty związane także z tropem rodzinnym. Wspomniał o tym również w wystąpieniu na UAM.
– Mój na poły mityczny pradziadek z Niemiec – mówił po przyjęciu tytułu Doctora Honoris Causa – Balthazar du Biel, okazał się wcale nie Niemcem lub, doprecyzowując, okazało się, że podczas gdy z kulturowego punktu widzenia mógł być Niemcem, który pisał i mówił po niemiecku, z pochodzenia był Polakiem. Urodził się nie jako Balthazar du Biel, ale Balcer Dybul w 1844 roku, w wiosce Schwarzwald, dziś Czarnylas, niedaleko od miasta Adelnau, dziś Odolanów, w prowincji Posen lub Poznań, będącej wtedy częścią imperium niemieckiego. Urodził się jako Polak, katolik, ale na własne życzenie i wbrew woli rodziców chodził do ewangelickiej szkoły w Adlenau, gdzie mógł uczyć się niemieckiego. Argumentem, którego użył, by przekonać do swojej decyzji rodziców, była wizja, w której Bóg miał powiedzieć mu, że jego życiową misją będzie szerzenie słowa Bożego poganom w Afryce.
(Wystąpienie tłumaczyła Marta Frączak).
Rozważał – powracam do bezpośredniego z nim spotkania – czy historia jest nauczycielką czegokolwiek, a potwierdzając ogólną tezę, że nikogo niczego nie uczy, uznał, że tym bardziej literatura nikogo niczego nie uczy. Opisuje, niekiedy uwrażliwia, niekiedy wzrusza…
Mówił cicho, niemal nie otwierając ust, nie poruszając powiekami. Cały czas zastygły w sobie. A jednak uważny. Śledziłam jego wzrok, gdy przechodził do stołu, przy którym częstowano go kawą. Nie patrzył na stół. Patrzył za okno. Na pomnik Adama Mickiewicza.
Podobnie, gdy przechodził już w todze do Sali Lubrańskiego, miejsca uroczystość nadania mu Doctoratu. Szedł u boku rektora. Bez słowa. Jednak jego wzrok niczym migawka aparatu fotograficznego wyłapywał napisy, herby, popiersie prof. Heliodora Święcickiego… Nie odwracał głowy, operował tylko „bezszelestnie” kącikami oczu.
Czy kiedyś gdzieś to odnotuje ?
Uroczystość również przetrwał „nieobecny”.
Opisuję to wszystko, bo rzeczywiście nie miałam dotąd okoliczności z kimkolwiek, kto byłby tak zewnętrznie bezemocjonalny. Książki Coetzee zaświadczają przecież o czymś skrajnie przeciwnym. Tak mocno jest zanurzony w nich w człowieka uwikłanego w odwieczne sprzeczności: dobra – zła, prawości – nikczemności, prawdy – obłudy, zakłamania, człowieka uwarunkowanego historycznie, geopolitycznie, rasowo, nie mającego odwagi często nawet wobec siebie samego.
Porównywany literacko z pisarzami tej miary, co Joseph Conrad (Józef Korzeniowski), Gabriel García Márquez i Daniel Defoe, jest i nie jest im pokrewny. Po prostu, krytyka karmi się zderzeniami, odniesieniami. On siebie nie przymierza. Pycha?, czy skromność, onieśmielenie? Przyznaje jednakże, że intensywnie czytał Cervantesa, Defoe, Dostojewskiego, Flauberta, Kafkę, Faulknera, a także Becketta. O samym pisaniu zaś wypowiada się następująco (to również z oficjalnego wystąpienia Coetzee):
– Decyzja, by pisać, by zostać pisarzem, jest niejako niezależna od nas samych. Człowiek pisze, ponieważ jest w tym dobry. Pisze, ponieważ czuje powołanie do szerzenia swojego spojrzenia na świat. Pisze, ponieważ to, czemu chce w danej chwili dać głos, zderza się być tym, czego świat chce w danym momencie słuchać i vice versa.
John Maxwell Coetzee urodził się 9 lutego 1940 w Kapsztadzie. Wychowywał się w RPA, studia ukończył na uniwersytecie w Kapsztadzie (matematyka i język angielski). Na początku lat 60. wyjechał do Wielkiej Brytanii, a potem do Stanów Zjednoczonych. Tam doktoryzował się w 1965 roku. W latach 80. wrócił do RPA, by objąć stanowisko profesora literatury angielskiej na uniwersytecie w Kapsztadzie. W 2002 roku wyjechał do Adelajdy gdzie mieszka do dzisiaj, już jako naturalizowany (od 2006 roku) Australijczyk. Zajmuje się także tłumaczeniami i krytyką literacką.
Nie bez powodu przytaczam ów wydawniczy biogram Coetzee. On bowiem
sam przedstawił się następująco:
– Z etnicznego punktu widzenia jestem tak zwanym Afrykanerem, czyli jednym z potomków Holendrów, Niemców, Francuzów, a także ludzi innych europejskich krajów wyznania protestanckiego, którzy osiedlali się w południowej Afryce począwszy od połowy XVII wieku. Afrykanerzy to kategoria etniczna , lingwistyczna – Afrykanerzy mówią językiem afrikaans, kreolskim odłamem duńskiego – oraz rasowa: Afrykanerzy, szczególnie w XX wieku, określali się mianem osób białego czy kaukaskiego pochodzenia; termin ten sprezentowała im europejska nauka o rasie. Uważali się również za naród, naród Afrykanerów, w pełnym historycznym i politycznym znaczeniu słowa naród, zaczerpniętym z Europy, która mówiła o narodzie katalońskim lub narodzie ukraińskim nawet w czasach, gdy nie istniało żadne państwo narodowe zwane Katalonią czy Ukrainą.
Jako dziecko urodzone w kraju pełnym wrogości etnicznej czułem się zagubiony co do mojej tożsamości etnicznej i kulturowej.
W tym wyznaniu zależy upatrywać, sądzę, imperatywu pisania oraz sposobu bycia, klucza do odczytywania powieści Coetzee.
Zwłaszcza, że w jednej z powieści zawał to przesłanie: „Stań na pierwszym planie. Żyj jak bohater. Oto czego nas uczą klasycy. Bądź główną postacią. Bo inaczej na co nam to życie?”
Wnikliwej analizy jego twórczości, żarliwie, mistrzowsko, wręcz aktorsko przedstawionej 9 czerwca br. dokonała promotorka DHC dla Noblisty prof. Liliana Sikorska.
– Jest przedstawicielem nowych trendów w literaturze, w innowacyjny sposób odnosi się do współczesnych trendów postmodernizmu i postkolonializmu. Twórczość Profesora stanowi dorobek o wartościach ogólnoludzkich, jego powieści wielokrotnie zadają czytelnikom trudne pytania etyczne. W swoich utworach kładzie szczególny nacisk na los człowieka oraz jego moralne i intelektualne zmagania.
Dla Johannesa Maxwella Coetzee było to, jak wspominałam, kolejne uhonorowanie pisarskiej twórczości. Dla przynajmniej części zebranych tego dnia w Sali Lubrańskiego Collegium Minus UAM wyjątkowa okazja do analizy pisarskich wątków Coetzee niczym skalpel tnących wrzody tego świata, poddających swoistej psychoanalizie powikłanych tego świata osobników. W tyglu tego doraźnego świata zaistniał przecież nie jednym, czy dwoma tytułami, nie przez jeden czy dwa sezony. Intryguje, boli, wznieca refleksję każdą kolejną książką…
Grażyna Banaszkiewicz
(zdjęcia autorki oraz Biura Promocji Teatru Wielkiego im. St. Moniuszki- Bartłomieja Sowy)
Autor: naturalnie