W sztuce ujawniają się najtkliwsze i najbardziej brutalne doznania …*
Wybrałam się do Muzeum Narodowego do Wrocławia (a muszę przyznać, że trochę czasu upłynęło od ostatniego mojego w tym mieście pobytu), wiedziona chęcią poznania eksponowanej tam części Kolekcji Santander – „Od Cranacha do Picassa”).
W notach prasowych czytałam już: Świetni Hiszpanie we Wrocławiu; Wielka i dobra sztuka…
To roznamiętnia, rozbudza wyobraźnię, bo w Polsce nie mieliśmy zbyt wielu okazji, by bezpośrednio wglądać w sztukę hiszpańską. A tu kuszą tak wielkie nazwiska jak El Greco, czy Francisco de Zurbaran. Do tego jeszcze ze światowych znakomitości – obok tytułowych Cranacha Starszego i Picassa, Van Dyck, Rubens, Tintoretto, Miró. W sumie 52 obrazy, 9 rysunków i 2 rzeźby ukazujące rozwój sztuki, głównie malarstwa od wieku XVI po lata siedemdziesiąte XX wieku.
Jose Manuel Cruz Valdovinos, kurator wystawy w rozmowie z Agnieszką Kołodyńską zapisaną dla MN mówił:
– Fundacja Santander działa na wielu polach, sponsoruje także inne wystawy. W tej chwili w siedzibie banku w Madrycie trwa wystawa angielskiej sztuki współczesnej z kolekcji Cranforda. Fundacja jest zainteresowana prezentacjami sztuki współczesnej z prywatnych kolekcji. Poza tym sponsoruje dobrą literaturę, konkursy dla młodych artystów np. dla młodych fotografów, funduje stypendia, programy edukacyjne, sponsoruje różnego rodzaju konferencje – ekonomiczne, naukowe, historyczne. Działa na wielu polach związanych z kulturą i sztuką, ale nie skupia się wyłącznie na kolekcji sztuki.
Nie ma w Hiszpanii innej kolekcji sztuki porównywalnej z kolekcją Santander, w dodatku jeśli jakiś bank taką posiada, to nie zawsze ją udostępnia zwiedzającym. Banco Bilbao Vizcaya od lat nie pokazuje swoich zbiorów. Można więc powiedzieć, że zbiory Santandera są jedyne w swoim rodzaju. […] Kolekcja Powstała trochę przez przypadek, bo składa się ze zbiorów banków przyłączonych, kupionych, wchłoniętych przez Santandera. Pierwsze dzieła sztuki pojawiły się w kolekcji jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku, w sumie budowana jest od ponad 40 lat, […] rozrasta się wraz ze zmianami na rynku bankowym. Fundacja Santander nie planuje corocznych zakupów. Gdy czasem ktoś zgłosi się do niej z dziełem sztuki, albo na aukcji pojawi się jakiś obraz lub rzeźba w interesującej cenie, to decyzję o zakupie podejmuje prezes Fundacji.
Ekspozycja wiedzie nas przez VII sal i rzeczywiście zaciekawia, zastanawia, zachwyca, zdumiewa. Dla mnie zaskoczeniem stało się to, że jednak nie dzieła największych mnie roznamiętniły (podkreślam, piszę tu o sobie, bo znajomi wyraźnie za Van Daykiem optują, za pracami El Greco), ale malarzy z nazwiskami nie spopularyzowanymi. Już w pierwszej sali stałam spokojnie, nie poszturchiwana przez falę oglądających dzieła, przed małym obrazem „Ecce Homo” Luisa de Moralesa, zwanego El Divino (Badajoz ok. 1515-1586). Nieco nieporadnym obrazem-portretem Chrystusa, z głową nieproporcjonalną do formy tułowia, jakby od innego ciała odjętą, ale z tak nieprawdopodobną łagodnością w spojrzeniu, z emanacją dobra w wyrazie twarzy… Obraz malowany był jako dewocyjny, przeznaczony do prywatnego kultu religijnego. Po formie oprawy, szerokiej, szlachetnie zdobnej, sądzić należy, że stanowił rodzaj małego ołtarzyka.
W sali II, no tu jednak przed mistrzem chylę głowę!: portret biskupa i wielkiego teologa Jana van Malderena (1563-1633), jak czytam w małym wręczanym każdemu przewodniku „…mimo pewnej surowości koloru i światłocienia po prawej stronie – będącej może wynikiem nadmiernego czyszczenia – przedstawia wystarczająco wysoką jakość, by bronić autorstwa van Dayka”. Przyznam, że nie zwróciłam uwagi na to „przeczyszczenie”. Zaintrygowało mnie, że obraz jest wyraźnie spojonymi czterema podłużnymi, nierównej szerokości listwami drewna. To znaczy, że autor myślał, projektował format obrazu. No i sprawa dla mnie pierwszorzędna – plisy stroju biskupa ?! Raz, że rewelacyjnie, płynnie rozmalowane, dwa – że tego typu plisy w bawełnianej szacie z jedwabną nicią w historii mody pojawiły się nieco później…
W tej samej sali dłużej przystanęłam przed „Posłańcem” benedyktyna Juana Andréasa Ricciego (ok. 1650 r.). Przyglądałam się jego pozie – grzecznej, ale i dostojnej, jego ubiorowi. Wszystko zachowane w ciemnej (brązy, sepie) tonacji z rozjaśnieniem twarzy i listu. Intrygującego – kto był odbiorcą listu ? Czy była może druga część obrazu?
Niezwykle interesującym obrazem w sali III jest płótno Juana de Sevilla (Sewilla 1622-1690) „Nadanie imienia Jezusowi”. Jak domniemają krytycy, prawdopodobnie jeden z trzech obrazów wykonanych do kaplicy malarzy w kościele św. Andrzeja w Sewilii. Dynamiczna, dobra kompozycja przedstawiająca Matkę Boską dokonującą obrzezania Dzieciątka w obecności jedynie św. Józefa. Anioły trzymają tkaninę i skrwawiony nożyk, inne – w niebie – adorują imię Jezusa mające w dziele formę jezuickiego anagramu.
Rozczulił mnie (sala VI) „Zaułek w Granadzie”, niewielkie płótno Cecilio Pla (Walencja 1860 – Madryt 1934). Zwykły zaułek, ale to światło, ten południowy spokój…
Zastanowił, tym razem portret, rysunek (niebieski ołówek i czerwona farba na papierze) zatytułowany „Kabaretowa śpiewaczka”. Autorem pracy jest Isidre Nonell (Barcelona 1873-1911), który sporo czasu spędził w Paryżu i stad zapewne tak temat, jak i sposób malowania sukni, warstwowy, jakby z łusek nakładany.
A już przy wyjściu w ekspozycji zatrzymała mnie alabastrowa rzeźba (jak się później zorientowałam, przez zdecydowaną większość zapoznających się z Kolekcją Santandera zwyczajnie omijana), Eduardo Chillida (San Sebstian 1924-2002) – „Pochwała światła”.
Pod ścianą po przeciwnej stronie do ekspozycji obrazów znalazła się po prostu szarobura, jakby z mydła uformowana bryła. To jednak estetyczna i formalna pułapka. Bryła formowana jest bowiem w wypukłe i wklęsłe powierzchnie oraz nachylone płaszczyzny, co sprawia, że w sprzyjających okolicznościach (wydobyta z mroku) pokazuje pełganie po niej światła, jakby jego wydobywanie się z głębi formy i materii. Maestria.
Jest więc po co wyprawić się do Wrocławia, albo nie przeoczyć dostępnych w świecie prezentacji tej kolekcji. Że jednak tutaj, w okazałym budynku Muzeum to naprawdę ułamek wszelkich równoległych ekspozycji, warto z owych ofert skorzystać. Zanim więc o tym, co jeszcze mnie wchłonęło, krótki rys historii imponującego gmachu przy ul. Powstańców Śląskich.
W czasie II wojny światowej siedziby dawnych muzeów wrocławskich zostały całkowicie lub w dużym stopniu zniszczone. Na nową przestrzeń, powołanego 1 stycznia 1947 r. muzeum wybrano obiekt, którego uszkodzenia były stosunkowo małe – budynek dawnej Rejencji, czyli Zarządu Prowincji Śląskiej, wzniesiony w latach 1883-1886 jako pierwszy gmach rządowy w Niemczech, zaprojektowany w stylu neorenesansu niderlandzkiego. Autorem projektu był berliński architekt Ministerstwa Robót Publicznych Zjednoczonych Niemiec – Karl Friedrich Endell (1843-1891). Otwarte dla publiczności w lipcu 1948 Muzeum działało początkowo jako „Państwowe”, od roku 1950 „Śląskie”, a w 1970 otrzymało nazwę „Narodowego”, mającego obecnie również dwa osobne oddziały: Panorama Racławicka i Muzeum Etnograficzne.
Udając się więc w Muzeum dwa piętra wyżej (na pierwszym piętrze funkcjonuje restauracja), nad ekspozycją Kolekcji Santander, wchodzimy w świat nostalgicznych wspomnień. Dziecięce czepki, koszulki z haftami i koronkami, fartuszki i inne łaszki; wózki spacerowe i pluszowe misie i, – czego tam jeszcze nie ma z dziecięcego świata ubioru oraz akcesoriów do zabawy i nauki. Wszystko w historycznej odsłonie ukazane.
Przez salę przechodzą całe rodziny, bez względu na wiek poszczególnych osób, spontanicznie reagujące na eksponaty, na wspomnienie dzieciństwa „sielsko-anielskiego”, na to, co utrwalone i na starych fotografiach.
Tak, przy gablotach ze zdjęciami stałam chyba najdłużej. Czy nasz elektroniczny zapis, kadry na pendrivach, na płytach CD też nas na stulecia przeżyją?
Przy wyjściu przejrzałam pięknie wydany album.
Zaprezentowane – przeczytałam – dziecięce ubiory i akcesoria mody z kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu, zestawione z obrazami, grafikami i fotografiami sygnalizują kontekst kulturowy i pokazują w jaki sposób były one noszone, również, że same są małymi dziełami sztuki. Jednocześnie moda dla dzieci odzwierciedlała zmieniające się obyczaje i style artystyczne, ewoluujące postawy wobec dzieciństwa, wychowania i kodowania w ubiorze płci społecznej. Wpływały na nią zarówno wydarzenia polityczne, jak literatura i postęp techniczny. – wynotowałam zdania wobec wystawy w klimacie rozprawy naukowo-publicystycznej sformułowane.
A na poddaszu pani była ? – usłyszałam odkładając album z dziecięcą modą. Od razu też dowiedziałam się co w salach po prawej i po lewej i co wyżej, właśnie na poddaszu, na które natychmiast się udałam.
Wejście jak do sejfu. I to chyba dobre skojarzenie. Za zbrojonymi drzwiami labirynt strychu z jego belkowymi wspornikami. Wszystko jednak sterylne, dyskretnie stymulujące przebieg akcji, tj. możliwości przejść od jednej grupy autorskich prac do następnej. W logicznym ciągu, chronologicznie, z opisami, z monitorami pokazującymi filmy dokumentalne o poszczególnych twórcach, z – tu duże zaskoczenie, nie tylko obszernymi notami o obiektach, obrazach, instalacjach czy szkle pismem brajla, dogodnie na pulpitach umieszczonymi, lecz także z mini modelami tychże do poczucia ich form pod dłonią niewidomego.
W przypadku obrazów numerycznych Romana Opałki, narracja głosowa – do tej ekspozycji, prowadzi nas nienachalne wyczytywanie: 6 973 448, 6 973 449, 6 973 450, 6 973 451 … itd., itd. Nawet laik w dziedzinie sztuki może się chyba zorientować, na czym polega ten formalno-artystyczny zamysł.
Przestrzeń wykorzystana maksymalnie i rozmyślnie. Nie ma graciarni, nie ma wystawienniczej sztampy, monotonii, są ciekawe zaskoczenia. Nagle zza ściany, spod belki wyłania się jakaś postać, nie osamotniona, bo okazuje się, że to rytm biegaczy, nagle z pełga jakiś intrygujący cień – na półce stoją perfekcyjnie podświetlone szklane formy Tomaszewskiego; nagle z pochyłej podłogi zdaje się zjeżdża dziecięcy wózek – asamblaże Hasiora. W innym miejscu z podłogi postacie wyłaniają się Kaliny – ponownie dodaję: itp., itd. Także tutaj, na ekspozycji kolekcji polskiej sztuki współczesnej kłębią się rodziny z dziećmi w różnym wieku. Dzieci zadają dociekliwe pytania. Rodzicom pomocne stają się przytoczone opisy eksponatów. – Imponująca kolekcja. Poważę się na oceną, że bezkonkurencyjna wśród naszych muzeów, do tego z opracowaniem spełniającym to, co w dziedzinie w powszechnej edukacji dotyczącej sztuki u nas kuleje, czego wręcz brakuje.
Muzeum Narodowe we Wrocławiu jest przykładem (poza prywatnymi kolekcjami, i to nie zawsze), że państwowe Muzeum nie musi być „zasuszone” wespół ze swoją obsadą, że może przyciągać, może stanowić miejsce fantastycznej artystycznej wyprawy. Tylko musi je prowadzić człowiek z pasją, z rozeznaniem, z uporem, konsekwencją. Bez obaw, uprzedzeń. Z wizją. Dyrektor Mariusz Hermansdorfer jest takim człowiekiem i to procentuje, stanowi swoisty dar dla tego miejsca, dla miasta. To dzięki niemu kolekcja polskiej sztuki współczesnej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu jest jedną z najbogatszych i najcenniejszych w kraju. Liczy ponad dwadzieścia tysięcy eksponatów i obejmuje wszystkie dyscypliny artystyczne od malarstwa, grafiki i rysunku, rzeźby, szkła, ceramiki, fotografii aż do environment, projektów konceptualnych i dokumentacji happeningów. Jest autorską propozycją jej kuratora Mariusza Hermansdorfera – prezentacją obszernych zestawów prac wybranych artystów, od ich dzieł najwcześniejszych do ostatnich. W ten sposób przez ewolucję artystyczną najwybitniejszych twórców ukazane są ogólne przemiany plastyki powojennej. – Równolegle eksponowane są trzy główne nurty sztuki nowoczesnej. W pierwszym przedstawione są prace artystów, którzy wykorzystując wzory zaczerpnięte z natury, tworzą zharmonizowane układy formalne i barwne. Są to przede wszystkim dzieła zaliczane do kierunku zwanego koloryzmem i jego kontynuacji. Szeroko rozumianą postawę emocjonalną, wyrażającą się przez ekspresję i metaforę, reprezentują artyści pozostający pod wpływem dwóch tendencji artystycznych: ekspresjonizmu i nadrealizmu. Zwolennicy sztuki racjonalnej, geometrycznej wyznaczają charakter trzeciego, ostatniego ciągu ekspozycyjnego galerii.
Gdy tak przechodziłam pomiędzy kolejnymi sekwencjami tej ekspozycji, gdy mijałam prace Aliny Szapocznikow, Tadeusza Kantora, Magdaleny Abakanowicz, Jana Lebensteina, Zbigniewa Makowskiego, Katarzyny Kozyry, także tworzącej przecież w Poznaniu Izy Gustowskiej, innych wartych pokazaniu światu naszych artystów; gdy doszłam do bardzo mocnych w swoim wyrazie kompozycji Józefa Szajny – pomyślałam: w istocie – w sztuce ujawniają się najtkliwsze i najbardziej brutalne doznania …
I w tym tkwi jej moc.
Grażyna Banaszkiewicz
(z wykorzystaniem informacji Muzeum Narodowego we Wrocławiu;
zdjęcia autorki)
* Cytowany wers pochodzi z poetyckiego definiowania przez Norberta Skupniewicza (ur. 1937, absolwent poznańskiej WSSP, obecnie profesor uczelni, jeden z najbardziej znanych twórców poznańskich), własnych prac malarskich z lat 1973-1974.
Muzeum Narodowe we Wrocławiu
13 marca – 6 czerwca 2013
„Od Cranacha do Picassa”
Wystawa zorganizowana przez Fundację Banco Santander (Hiszpania) i Bank Zachodni WBK
„Dawna moda dziecięca XVII-XX w.”
25 marca – 2 czerwca 2013
ekspozycja stała
„Polska Sztuka Współczesna”
Autor: naturalnie