W niedużym Zdbowie bywała pod koniec XIX w. Lou Salomé, późniejsza przyjaciółka Rilkego. W swoich rozważaniach na temat postaci kobiecych u Henrika Ibsena Lou stawiała pytanie, jak ma wyglądać małżeństwo, żeby było w nim miejsce na samorealizację kobiety. Kwestie własnych relacji rozwiązywała odważnie.
Pierwszy, dwukilometrowy spacer przez las, gdy byłam dzieckiem, robiliśmy po przyjeździe na wakacje do najbliższej biblioteki. Pachniała drewnem, książkami, kurzem, skrzypiały w niej podłogi. Rano siadywałam na schodach do domu, w którym wynajmowaliśmy pokój i nim ktoś wstał – czytałam. To miało niepowtarzalny urok: ostre, wspaniale pachnące poranne powietrze, słońce, które grzało coraz mocniej i emocje towarzyszące otwieraniu książki. Po tegorocznych wakacjach jestem posiadaczem magnetycznej karty biblioteki w Tucznie (pow. wałecki), co sprawia mi sporą radość. Lubię biblioteki, bibliotekarzy (zwykle), lubię chodzić między regałami z książkami i wybierać coś do czytania w czasie wakacji (to zupełnie inna kategoria czytania). W Tucznie mogłam wziąć tyle książek, ile chciałam, bez kaucji, z uśmiechem na drogę. Dobre miejsce!
Trochę o miejscu
Tuczno, prywatne szlacheckie miasteczko lokowane w XIV w., należało do poł. XVIII w. do rodziny Wedlów. Po 1918 r. nie wróciło do Polski. Wyzwolone w lutym 1945 r. przez Rosjan zostało zniszczone w niemal 80 proc., a jego mieszkańców wysiedlono do Niemiec. Zrujnowany przez działania wojenne i przez pożar zamek Wedlów odbudowano w latach 60 – 70-tych XX w. i choć na stronach internetowych wymieniany jest jako główna atrakcja turystyczna, nie można go zwiedzać. Sąsiadujący z zamkiem XIV-wieczny, przebudowany kościół Wniebowzięcia NMP góruje nad miasteczkiem, wiedzie do niego nieco nieforemna i niesymetryczna, a przez to piękna barokowa brama. Plac i obsadzone starymi drzewami uliczki wokół są brukowane i wiodą w dół, na podgrodzie, od strony którego zachował się fragment muru obronnego chroniącego zamek. Zbudowany u podnóża zamku młyn wodny działa, w jego budynkach i w stojącym obok dawnym browarze, urządzono pensjonat. Miejsce i otoczenie jest pełne uroku, natomiast panującą we wnętrzach estetykę cechuje iście PRL-owska bylejakość. Zamek, kościół i młyn wybudowano na terenie pomiędzy trzema jeziorami, oddziela je od siebie ogród i staw na rzeczce Runicy, napędzającej urządzenia młyna.
W lesie za młynem – potłuczone żydowskie nagrobki (swoją drogą zachęcam do sięgnięcia po książkę Anny Bikont „Cena” o poszukiwaniach przez krewnych dzieci żydowskich, które przeżyły II wojnę i ich odzyskiwaniu). Kirkut jest oznaczony tabliczką informacyjną. Akurat przy nim przebiega ścieżka stanowiąca skrót do stanicy harcerskiej nad jeziorem. Wiele razy się zastanawiałam, czy prowadzący grupy zatrzymują się tam, co mówią…
Właściwie warto byłoby kiedyś opisać wieloletnie relacje harcerzy z miejscowymi. Kiedy zapytałam chłopaka łowiącego obok stanicy ryby czy jezioro kwitnie, bo od kilku dni było mętne, odpowiedział kąśliwie, że to …po harcerzach.
Szum wody spadającej 7-metrową kaskadą na koło młyńskie, widok rozłożystej, pełnej majestatu kościelnej wieży, rozgarniającej rankiem chmury, łabędzia rodzina, która całymi dniami pomieszkiwała na stawie (w tym roku było siedem młodych, do sierpnia dotrwała dwójka…), cisza, której nie da się usłyszeć w mieście i pełen humoru Zbigniew Kulpiński, szef biblioteki w Tucznie, którego zastałam kiedyś rano, jak mył podłogi – tak mi się kojarzy Tuczno. I z Randolfem Bytnerowiczem, starszym i niezwykle żywotnym, uroczym przewodnikiem, nauczycielem, plastykiem o niezwykłej wiedzy, pogawędki z którym były czystą przyjemnością.
Trochę o ciszy
Cisza …bywa. Kiedy na jezioro Tuczno wypływało równocześnie kilka skuterów wodnych, ryk silników był nie do zniesienia. Uchwalenie tzw. strefy ciszy na jeziorze i wokół niego należy do kompetencji rady powiatu (prócz wód żeglownych). Rady, która musi uwzględniać interes mieszkańców żyjących z turystyki.
Co ciekawe, po niemal 25 latach cisza staje się znów tematem społecznej dyskusji. Wraca się do koncepcji R. Murraya Schaffera, kanadyjskiego kompozytora, badacza pejzażu dźwiękowego, który zajmował się m.in. fenomenem dźwięków „obecnych poza muzyką” i oddziałujących na człowieka. Sprawa pejzażu dźwiękowego interesowała też Witolda Lutosławskiego. W tekście „O ciszy” z 1969 r. (!) pisał:
„Słuch ludzki jest zmysłem upośledzonym, ponieważ jest zupełnie bezbronny. Możemy zamknąć oczy, jeśli nie chcemy widzieć, możemy nie jeść, jeśli nam nie smakuje, możemy nie dotykać, jeśli nas parzy. Natomiast nie pomoże zatykanie uszu, a nawet zalepianie ich woskiem, jeśli nie chcemy słyszeć.
Dźwięk dochodzi do nas poprzez czaszkę. Słuch nasz jest bezbronny i pod tym względem jesteśmy niewolnikami otaczającego nas świata. Może wydać się dziwne, że powtarzam rzeczy oczywiste dla każdego. A jednak większość ludzi postępuje dziś tak, jakby te zupełnie oczywiste fakty nie dochodziły do ich świadomości”.
Dziś, po 50 latach – także.
Trochę o Lou
W oddalonym o parę kilometrów od Tuczna niewielkim Zdbowie, koło szachulcowego kościoła św. Józefa z pocz XIX w. stoi dom z ogrodem pełnym szklanych ozdób, wyglądający niezwykle, trochę zwariowanie. Po drugiej stronie kościoła – przesłonięte krzakami, zdewastowane mauzoleum rodziny Reé. Klasycystyczne w formie, z kapitelami kolumn wykonanymi ze specjalnego stopu metalu. Przy drodze do kolejnej miejscowości charakterystyczny pomnik upamiętniający młodych mieszkańców Zdbowa (wówczas Stibbe), którzy polegli w czasie I wojny. Przeczytawszy jedno po drugim dziesiątki imion i nazwisk mężczyzn zabitych w wieku 19., 20., 21…. lat trudno nie pomyśleć, jak absurdalne i niszczycielskie są wojny. I że niczego się nie uczymy.
Mimo drobnych śladów po niemieckich (ledwo widoczne napisy gotykiem, pozostałości cmentarzy…) i żydowskich mieszkańcach tych terenów, przeszłość wydaje się nieobecna. Tymczasem w Zdbowie bywał pod koniec XIX w. Paul Reé, brat ówczesnego właściciela majątku, znany filozof, który porzucił swój zawód i jako dojrzały mężczyzna skończył studia medyczne. Miłością Paula Reé była Lou Andreas-Salomé, jedna z bardziej niezwykłych kobiet swojej epoki, która również przyjeżdżała do Zdbowa. Lou była najmłodszym dzieckiem rosyjskiego generała Gustava von Salomé i Louise z domu Wilm, pary zamożnej, zainteresowanej kulturą. Mówiła od dziecka w trzech językach – rosyjskim, niemieckim i francuskim.
Paul i oczytana, inteligentna, piękna i wrażliwa Lou poznali się w 1882 r., ich znajomość pozostała intelektualną przyjaźnią. Lou należała do kobiet niezależnych, nie przyjęła oświadczyn ani Paula, ani jego przyjaciela Fryderyka Nietzsche – zawsze brała tylko to, czego chciała i na swoich warunkach. Znana jest fotografia, która wciąż budzi sporo emocji (wykorzystała ją w swojej pracy m.in. Katarzyna Kozyra) – Lou, trzymając w ręku bat powozi wózkiem, do którego zaprzężeni są Fryderyk i Paul. Zdjęcie zaaranżował ponoć Nietzsche. Przyjaźń z Fryderykiem skończyła się gwałtownie, m.in. z powodu interwencji jego siostry, w atmosferze pretensji. Kilkanaście lat później ukazała się książka Salomé poświęcona Fryderykowi Nietzsche i jego filozofii, jedna z licznych w jej dorobku, na który składają się pozycje zarówno naukowe, jak i powieści.
W 1886 r. Lou poślubiła Friedricha Carla Andreasa, starszego od niej o 15 lat orientalistę. Małżeństwo pozostało białe, taki był jej warunek. W swoich rozważaniach na temat postaci kobiecych u Henrika Ibsena Lou stawiała pytanie, jak ma wyglądać małżeństwo, żeby było w nim miejsce na samorealizację kobiety.
W 1897 r. poznała Rainera Maria Rilke, który miał 21 lat. Zakochana, związała się z nim, odbyli razem m.in. dwie podróże do Rosji. Była od niego 15 lat starsza i stała się jego nauczycielką, przewodniczką, wrażliwym krytykiem. Zerwała z nim w 1901 r., po dwóch latach nawiązali ponownie kontakt i przyjaźnili się do śmierci poety w 1926 r. Po polsku wydana została część ich głębokiej, trwającej niemal 30 lat korespondencji. Zdaniem znawców, spotkanie Rilkego z Lou było punktem zwrotnym w jego poetyckim rozwoju, nie byłoby Rilkego, którego znamy, bez Lou.
Także w 1901 r. zginął w górach Paul Reé, nie jest do końca jasne, czy był to wypadek czy samobójstwo.
Na początku wieku Lou zainteresowała się psychoanalizą, m.in. z powodu osobistych przeżyć. W 1911 r. spotkała Zygmunta Freuda, który darzył ją szacunkiem i sympatią, nazywał „poetką psychoanalizy”. Została psychoanalityczką, praktykowała w Getyndze, tam też zmarła w 1937 r. Jej biblioteka natychmiast została skonfiskowana przez nazistów.
Można sobie wyobrazić, jak Lou stawia bucik na wypolerowanym przez kolejne pokolenia progu szachulcowego kościoła w Zdbowie (wtedy jeszcze chodziła do kościoła). Jak spaceruje po polach, szukając wewnętrznego spokoju, który ceniła.
Trochę o języku
Na marginesie języka i funkcji, jaką pełni: Anna Bikont uważa, że używanie słów „pożydowski” czy „poniemiecki” w stosunku do mienia, jest sposobem maskowania, ukrywania sposobu, w jaki mienie to zostało przejęte. Opisując miejscowości wokół Tuczna musiałabym użyć przymiotnika „niemieckie” w stosunku np. do charakterystycznych ceglanych domów – ich mieszkańców wysiedlono, pozostawiali je pod przymusem. Zatem grabież.
Trochę o znaniu się
Lubię drewniane kościoły. Kiedy szukałam osoby opiekującej się kluczem do świątyni w Jeziorkach (pow. wałecki), spotkałam na drodze miejscowego; odprowadził mnie pod właściwy dom. Nie tak dawno jego gospodarz musiał wymienić furtkę na nową. Mój przewodnik, który przyjechał tuż po II wojnie ze wschodu, co okazało się ważne, obejrzał tę furtkę dokładnie i mruknął: „On jest z Dolnego Śląska. Na ch… się zna”. Krótko i rzeczowo.
Kościół w Jeziorkach pw. Podwyższenia św. Krzyża pochodzi z II poł. XVIII w. Ma w całości konstrukcję zrębową, jest oszalowany deskami. Wewnątrz przeprowadzony został przez specjalistyczną firmę częściowy remont, bo na resztę zabrakło pieniędzy. Między położonymi na części ścian zbyt świeżymi deskami powstały duże szpary, nowa podłoga (też położona w części) zaczyna gnić z powodu wilgoci zbierającej się w nieużywanej świątyni. Choć cały czas w zakrystii, w której nie ma podłogi, otwarte są szeroko okna. Uroczy ołtarz z ok. 1700 r. jest odnowiony, ale nie służy mu unoszący się wszędzie – mimo wysiłków miejscowych (kobiet…) – kurz. Taka sytuacja trwa od 2018 r., kolejne dotacje są za małe, z powodu problemów konstrukcyjnych, które wyszły na jaw dopiero po rozpoczęciu remontu. Parafianie chodzą na msze do świetlicy miejscowego domu kultury, ale, jak mówią, wszystkim to już doskwiera. Gdzie rozmyła się odpowiedzialność za ten stan…?
Daina Kolbuszewska
Zdjęcia: autorka, wikipedia
Autor: naturalnie