Warto – w przyszłym roku, bo w tym nie ma już raczej na to szans – spędzić Święta Zmartwychwstania na Podhalu. Tak się złożyło, że jest to jeden z tych regionów w naszym kraju, gdzie ten wielkanocny czas przezywany jest nieco inaczej.
Tradycja ludowa jest bez wątpienia wielkim bogactwem. W wielu regionach powoli zanika na rzecz komercjalizacji świąt. „Miejscowi”, zwłaszcza młodzi, czasem uważają za „obciach” ubrać się w ludowy strój czy umawiać się na wspólne malowanie pisanek. Tylko najmłodsi cieszą się na święconkę, wyciągają więc śmiało koszyczki w kierunku księdza w nadziei, że ten poświęci im jajka, kiełbasę, masło, baranka i co tam jeszcze mama dała. Poniedziałkowy „śmigus dyngus” coraz mniej ma wspólnego z tradycją, niejednokrotnie przeradzając się w wandalizm.
Są jednak takie rejony, które już dawno odkryły, że ludowe zwyczaje i tradycyjne obrzędy mogą stać się również towarem, który można dobrze sprzedać. I nie ma dwóch zdań – dobrze w kadrze wypada kapela góralska, nawet spod Krakowa. Widziałem kiedyś pielgrzymkę strażaków na Jasną Górę. Wszyscy elegancko ubrani, wraz ze swoimi pocztami sztandarowymi, przemaszerowali aleją Najświętszej Maryi Panny w kierunku wzgórza. Pomyślałem, piękna tradycja. Niestety – na moje nieszczęście – tego dnia zostałem w tym pielgrzymkowym miejscu do późnego popołudnia i to co później zobaczyłem, może miało coś wspólnego z tradycją, ale nie koniecznie ludową. Wystarczy powiedzieć, że lokalne budki z piwem i spożywczaki, miały tego dnia chyba z czego się cieszyć. Pomyślałem sobie wtedy: za taką tradycję, to ja dziękuję. Dla przeciwwagi spokojnie mogę udać się na rezurekcję do najwyżej położonej wsi w Polsce o wdzięcznej nazwie Ząb. W miejscowym, małym kościółku, zmieści się niewielu turystów, dlatego argument na komercjalizację tradycji tutaj nie ma słuszności. A jednak i tu – tym razem nie dla turystów, ale przede wszystkim dla siebie, górale pielęgnują to, co jest tylko ich. Można zobaczyć, jak nawet kilkuletnie dzieci, ubrane odświętnie – nie w garnitur, ale ludowy strój, świętują zmartwychwstanie. Nie ma w tym nic z tradycji na pokaz, a na szczęście tych chwil i tego miejsca nie zobaczymy we wszystkich serwisach informacyjnych.
Obok tych pięknych wspomnień, jest jeszcze małe „ale”. Podhale, to bez wątpienia region turystyczny, który podczas każdych świąt, czy długiego weekendu, staje się mekką dla turystów. Dla górali jest to czas „dudkowych” żniw. Jednak zapomina się czasem, że coś za coś. Nie da się ugościć turystów, a jednocześnie nie ponieść żadnych strat. To prosty ekonomiczny rachunek, że skoro będą turyści, to będą pieniądze, ale będą również trochę bardziej zniszczone drogi, bo czymś trzeba na Podhale dojechać, że będzie więcej śmieci, skoro jak przekonywał jeden z ekspertów od przyrody, postawienie koszów na szlakach zwabia głodne niedźwiedzie. Nie da się zatem zarobić, a jednocześnie mieć upragniony spokój i porządek. Turyści nie grzeszą nieraz kulturą i poczuciem smaku – to prawda, ale nie oznacza to, że będą zachowywać się tak, jakby ich w okolicy nie było. I tak dla porządku: to nie turyści niszczą podhalańskie drogi, ale ciężarówki jadące w upale po rozgrzanym asfalcie. A jak ci turyści tacy straszni, to zawsze można wrócić do masowej hodowli owieczek, choć wszyscy mówią, że się nie opłaca…
Piotr Chudziński
Autor: naturalnie