Dla elit
Ten świat z popiołów się odradzający

Gdybym był bogaty … Ktokolwiek, gdziekolwiek usłyszy ten zaśpiew, ciągnie melodię dalej i raźniej rusza przed siebie, i nie ma wątpliwości skąd ta fraza pochodzi.
„Fiddler on the Roof” (“Skrzypek na dachu”), jest bez całą pewnością najpopularniejszym i ponadczasowym musicalem na świecie.

Ukraiński pisarz Szolem-Alejchem (właściwe Szolem Rabinowicz) nie mógł nawet przypuszczać, że jego „Dzieje Tewjego Mleczarza” staną się kiedyś symbolem, utożsamieniem żydowskości, ewokowaniem świata unicestwionego hitlerowską zagładą.
Historię rodziny Tewje Mleczarza, chcącego wydać za mąż córki, które zakochane przeciwstawiają się wyborom swatki, Alejchem spisał w czasie rewolucji, w 1905 roku, w okresie rodzącego się w carskiej Rosji komunizmu. Miejscem akcji jego opowieści jest Anatwka, zamieszkiwana przez Rosjan i przez Żydów, egzystujących ze swoimi obyczajowościami, tradycjami obok siebie, nie integrując się, ale też nie naruszając swoich światów. – Tewje ma dylemat, co zrobić, co jest istotniejsze, miłość, szczęście córek, czy właśnie tradycja.
Tewje, jak nakazuje tradycja, studiuje Talmud. Jego podeście do problemów świata nacechowane jest więc refleksją filozoficzną, zabarwioną jednocześnie jego pogodą ducha, poczuciem humoru, wiarą w ład, harmonię, niezatracalny porządek świata.
Ale ten dylemat dotyczący ożenku córek tłumi wieść okrutniejsza – Żydzi muszą opuścić miasteczko!
Opowieść Szolema Alejchema stała się inspiracją dla Josepha Steina – autora libretta,
Shaeldona Harnicka – autora słów musicalowych pieśni oraz kompozytora „Skrzypka na dachu” – Jerry Bocka. Wystawiony na Broadwayu 22 września 1964 musical praktycznie nie milknie. 3 listopada 1971 roku odbyła się światowa premiera jego ekranizacji, filmu pod tym samym tytułem w reżyserii Normana Jewisona, nagrodzonego m.in. Oscarem oraz Złotym Globem. Inscenizacji teatralnych natomiast nie jest w stanie nikt zliczyć. Także polskie sceny powracają co jakiś czas do tej nostalgicznej historii.
W noc z soboty na niedzielę 11 czerwca br. „Skrzypek na dachu” znalazł się na dachu Atrium Starego Browaru. To jednocześnie, za sprawą Centrum Sztuki i Biznesu Stary Browar, powrót, miejmy nadzieję stały, do plenerowych spektakli operowych realizowanych przez Grażynę Kulczyk już w pierwszych latach funkcjonowania Starego Browaru.
Widowisko było przeniesieniem spektaklu w reżyserii Emila Wesołowskiego z Teatru Wielkiego w Poznaniu, którego premiera odbyła się w czerwcu 2009 roku.
Ponad dwustu artystów: soliści (jako Tewje – Andrzej Ogórkiewicz, jego żona Gołga – Jolanta Podlewska), chór, balet i orkiestra po raz kolejny – tym razem mocniej, bo pod gołym niebem, a więc z większą dozą realiów, opowiedziało liryczną historię malowniczej Anatweki, historię która okazuje się być prawdą – jak czytamy w programie – z różnych miejsc i czasów…
Wychodzący ze spektaklu nucili „To świt, to zmrok…” ( „Sunrise, sunset”), pieśń, którą na licznych płytach tak przejmująco nagrała Barbara Streisand.

Zaglądałam do Browaru na próby, gdy przywożono i stawiano dekoracje. Spotkałam się po latach z Ryszardem Kają, scenografem, ale przede wszystkim bezustannym podróżnikiem i wspaniałym artystą znanym z serii obrazów tzw. „Hrabalków”, tych z motywami „chagallowskimi”, a teraz zanurzonym, jako twórca-wnikliwy obserwator, w nasz dzień powszedni…
Przypomniałam sobie jak przed laty przesiadywałam przy ul. Rutkowskiego (obecnie Klaudyny Potockiej) w pracowni jego ojca Zbigniewa Kaji. Mam piękny linoryt pt.„Aida” (sic !, te operowe odniesienia…) oraz piękną grafikę „Dęby rogalińskie”. Mam – wizytówkę na drzwi! Zwykłą, z mosiądzu, ale spod Jego ręki, gdy jeszcze żadnych własnych drzwi nie miałam.
Patrzę na te prace i myślę, że jeżeli ktoś kiedyś dostanie się do ich odwrocia, tam dopiero znajdzie zapis owych przegadanych na parterze przy Rutkowskiego spotkań. Niekiedy z udziałem żony, pani Stefanii Kajowej, cudownego ceramika, cudownego człowieka.

Więc teraz , gdy tak w żarze na dachu Browaru słuchałam opowieści Ryszarda Kaji, czas jakby zawirował. Ryszard jest postury ojca, z podobną swadą. Kiedy zaczął mówić o swoich realizacjach „Skrzypka na dachu”, o pomyśle na tę kolejną scenografię , inspiracji do niej, stwierdziłam, że chociaż w części tę opowieść tu przytoczę:

Ryszard Kaja – Ze „Skrzypkiem…” jest tak, że wciąż mi towarzyszy, bo „Skrzypka…” robiłem wiele razy w wielu miejscach. Warszawa , Łódź , Wrocław – wielokrotnie , Szczecin i Poznań. No i dojrzewałem w tym swoim widzeniu Anatewki. Pierwsze były skąpane w chagallowskiej baśni. Malarskie. Dzisiaj pozostał po tamtych ślad w podmalowanej postaci skrzypka. Wszyscy pozostali mieszkańcy Anatewki w ostatniej mojej realizacji spłowieli , wyblakli , są niemal czarno-biali, jak na starych fotografiach. Moje ostatnie realizacje są smutniejsze…

Byłem nie tak dawno w Drohobyczu. – Nic już nie pozostało. Jakaś synagoga na magazyn zajęta. Jakaś kamienica świecąca nowymi jaskrawymi szyldami. Supermarkety zastąpiły rynki i bazary. Nawet zapachy dawne pierzchły. Wszędzie śmierdziało hamburgerami. Bardzo smutny dzisiejszy Drohobycz. Okolice też. Nie ma już żydowskich miasteczek.

Gdy we wszystkich niemal realizacjach reżyserzy, choreografowie, śpiewacy
tancerze, uparcie zapatrzeni byli w film … ja od filmu odchodziłem. Teatr nie przypomina filmu, filmowa więc scenografia sensu jest pozbawiona.
Chciałem stworzyć wrażenie, że Anatewka naprawdę istnieje , że gdzieś wbrew
wszystkim i wszystkiemu stała się azylem dla innych , obcych , którzy znaleźli dla siebie kąt, trochę z boku, trochę wbrew. Chciałem więc by była kontrastem, może nawet niezrozumiała.
Stąd pomysł na chaos domków, labirynt zakamarków. Zarys każdej budowli przechodzi w następną, i następną. Domostwa przenikają się i tworzą wielki acz misterny galimatias. W nakładających się na siebie kreskach desek i deseczek zagubiły się kontury domów , płotu , synagogi , karczmy… Moja Anatewka powstała na obrzeżach świata codziennego. Nie ukrywam otoczenia teatru, skąd spektakl przeniosłem, tak jak nie ukrywam ceglanych ścian Starego Browaru. Chciałem by było widać, że Anatewka jest tu jakby dołożona. Przycupnęła w kącie, właśnie gdzieś na dachu , na parkingu , mozolnie sklecona z byle czego. Gęsta i inna. Domy są ażurowe, na pół przezroczyste, transparentne, są niesolidne, łatwe do zniszczenia, ulotne. To właściwie tylko ślad domów, ich wspomnienie. Są jak sterta zapałek, które w każdej chwili można podpalić, bo to świat który…

Tu przerywam Ryszardowi Kaji narrację o jego Anatewce i cytuję wiersz, zamieszczony jako motto do tekstu, który miał być innym tekstem: o nowych książkach, o spotkaniach w Izraelu, o nowych filmach, o przeplatających się wątkach , losach, w tym i o „Skrzypku na dachu”.
To wiersz Gabriela Leonarda Kamińskiego „Całopalenie” z tomiku „ROTH, Nowy Testament”. Ukazał się właśnie nakładem wydawnictwa SORUS:

Spalono ich domy.
Wdeptano cały świat w ziemię.
Zmieniono w pochodnie
dzieci i żony.
Dlatego do dzisiaj
odradzają się z popiołów.

Spotkanie z Ryszardem Kają spowodowało, że ten pierwszy tekst, będzie drugim. A teraz już nucąc sobie „To świt, to zmrok…” wciskam Enter..

Grażyna Banaszkiewicz

(zdjęcia Ryszarda Kaji i jego plenerowej scenografii – Grażyna Banaszkiewicz,
zdjęcia ze spektaklu Łukasz Brzeskiewicz)


Autor: naturalnie