Przyszedł na świat w Olkuszu w rodzinie polskich Żydów. Było to 15 grudnia 1922 roku. W 1940 roku cała jego rodzina została osadzona w getcie w Dąbrowie Górniczej. Henrykowi udało się uciec. Dzięki temu mógł nieść pomoc swoim pobratymcom, dostarczając żywność uwięzionym.
W kwietniu 1944 roku w wyniku donosu został aresztowany i przewieziony do Auschwitz. Otrzymał numer 181970. Po kwarantannie został zmuszony przez Niemców do pracy w obozowym krematorium w grupie nazywanej Sonderkommando. Początkowa ta specyficzna grupa liczyła 80 więźniów, z czasem rozrosła się do 900 osób. Trudno sobie wyobrazić, co czuł, kiedy zmuszano go do obsługi krematorium oraz grzebania zwłok. W jednym z wywiadów Mandelbaum wspominał: „To trwało od 20 minut do pół godziny. Jak potem otwierano te wrota łaźni i stali tak martwi, jeden koło drugiego, to był niesamowity obraz.” Przez pół godziny spalano 45 osób, w osiem – 720. Do jednego pieca wchodziło trzech zagazowanych. Na własne oczy obserwował między innymi zagładę 400 tysięcy węgierskich Żydów. Sam mówił, że dla niego był to „uniwersytet życia”. Najgorsze było to, że nic nie mógł zrobić. Stracił wiarę w Boga. W styczniu 1945 udało mu się zbiec z marszu ewakuacyjnego w okolicy Jastrzębia Zdroju. Możliwe, że dzięki temu przeżył. Z całej jego rodziny przy życiu pozostała jedynie jego siostra.
Po wojnie przez 16 lat był kierownikiem filii jednego z państwowych zakładów handlowych. Prowadził również hodowlę lisów. W 1972 roku przeszedł na emeryturę. Nie porzucił jednak pracy zawodowej i przez kolejnych 15 lat był kierowcą taksówki bagażowej. Uwielbiał podróże. Odwiedził m.in. Kolumbię i Kanadę. Mimo trudnej młodości, potrafił cieszyć się codziennością.
Pod koniec życia współpracował z Muzeum i Międzynarodowym Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście oraz Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu. Oprowadzał ludzi po obozie, powtarzając, że tego co przeżył nie da się opowiedzieć. Igor Bartosik, kierownik Działu Zbiorów Muzeum i przyjaciel Henryka Mandelbauma, podkreśla, że była to postać niezwykła. „Był człowiekiem o magicznej osobowości. Przyciągał do siebie ludzi jak magnes. Mówiąc o sprawach bardzo trudnych, robił to w sposób tak czytelny, że każdy mógł to zrozumieć. Nie było w nim złości, mściwości, nikogo nie osądzał”
Oddajmy jeszcze głos temu niezwykłemu świadkowi: „Pomyślałem, że jestem w piekle. W każdej chwili trzeba było walczyć ze sobą, żeby przeżyć. Tu sekunda była godziną, godzina dniem, tydzień rokiem.”
Zmarł w Gliwicach w wieku 85 lat. W styczniu ubiegłego roku Wojciech Królikowski nakręcił o Mandelbaumie film o wymownym tytule „Anus Mundi”.
Krystyna Preiss
19.06.2008.
Autor: naturalnie