To kalendarz był, mopanie!
Ten sam autor w kalendarzu ,,na rok lata Bożego 1528” zaznacza prognozy pogody, np. ,,Nów kwietnia w piątek przed św. Benedyktem po 19 i 20 da dni a wietrzne(…)”.
Wynalazek druku spowodował, że kalendarze stały się dostępne szerszemu gronu odbiorców. Szczególnie bogaty rozwój polskiego kalendarnictwa przypada na drugą połowę XVII i początek XVIII wieku a głównymi ośrodkami wydawniczymi były Kraków, Zamość i Lwów. Generalnymi wydawcami był ród Niewieskich, których ,,Kalendarze świąt rocznych i biegów ciał niebieskich z wyborem czasów i aspektami” charakteryzował się bardzo szczegółowymi (co do godzin i… minut) prognozami pogody. Inna rzecz, że te nie sprawdzały się co po latach dało przysłowie ,,Nie zgadnie pan Niewieski co zrobi Pan Niebieski”. Prognozowano w starych kalendarzach nie tylko pogodę, ale i… epidemie. Z wydawnictwa ,,Prognosticon albo Przestrodze z biegów niebieskich” Mikołaja Brożka (1667 r.) można było dowiedzieć się, że ,,Podczas lata będą panować gorączki ustawiczne (…), słabość żołądka, oczu i uszu, bóle, twarze zepsowanie, serca drżenie(…)”. Jednym z najpopularniejszych kalendarzy polskich drugiej połowy XVIII był ,,Kalendarz berdyczowski” (,,Nasz kalendarz berdyczowski/To kalendarz był, mopanie!”)
Inne kalendarze (np. Kalendarz polski i ruski” St. Duńczewskiego) zawierały nie tylko poradnictwo gospodarskie, ale – np. dla szlachty – wróżby wszelakie oraz zgoła fantastyczne nowinki ze świata. Szlachcic w swoim dworku miał wówczas dwie książki – do nabożeństwa i kalendarz właśnie. A ten pełnił funkcję encyklopedii, zawierając nie tylko prognozy pogody, ale i przepisy lekarskie, porady dla pań domu itd. W dobie Oświecenia pojawiły się kalendarze ekonomiczne i polityczne. Wyrugowano z nich wszelakie guślarstwo na rzecz ambitniejszych informacji z zakresu historii, nauk przyrodniczych, prawodawstwa itp. Obok jednak owych ,,oświeconych” noworoczników, ukazywały się kalendarze dla np. kochanków…
Kalendarze XIX stulecia miały określonego odbiorcę, zatem ich charakter był zróżnicowany – i w formie, i treści. Były wśród nich kalendarze ekskluzywnie wydane o szerokim wachlarzu tematycznym, były też takie, które zaspokajały głód na tanią książkę. Wśród odbiorców byli także wieśniacy-analfabeci, którym oferowano ,,Kalendarz ludowy obrazkowy”. Swoje kalendarze z odpowiednią tematyką mieli mężczyźni (,,gospodarze”), inne – kobiety, np. ,,Noworocznik ilustrowany dla Polek” (1860 r.). Pojawiały się też kalendarze humorystyczne, wreszcie – reklamowe i propagandowe.
W drugiej połowie XX wieku hitem wśród kalendarzy było niewielkie wydawnictwo Biura Podróży ,,Orbis” z satyrycznymi rysunkami Gwidona Miklaszewskiego, z dołączonym notesikiem adresowym i maleńkim ołóweczkiem. Dość powiedzieć, że ten kieszonkowy kalendarzyk kupowało się… spod lady! Niezmienną popularnością cieszy się od lat kalendarz ,,Merkury”.
Pirelli powszechnie pożądany
Wydawałoby się, że produkcja opon do samochodów i motocykli nijak się ma do kalendarzy, będących na dodatek ,,najznamienitszym światowym symbolem statusu biura” i ,,najbardziej ekskluzywnym na świecie podarunkiem noworocznym”, o który zabiegają szefowie rządów, gwiazdy ekranu i estrady, biznesmeni. Takim co roku oczekiwanym wydawnictwem, dostępnym tylko dla wybranych osób jest Kalendarz Pirelli – włoskiego producenta opon pneumatycznych. Wydawcą jest brytyjska filia firmy. Kalendarz to wyjątkowy, do którego zdjęcia robią najlepsi artyści-fotograficy a pozują im najpiękniejsze i najsławniejsze aktorki (w 2006 r. uwieczniono, w scenerii lat 60-tych XX wieku twarze światowego kina a pozowały m.in. Sophia Loren i Penelope Cruz), modelki (w 1995 r. tematem były cztery pory roku z udziałem m.in. Naomi Campbell), zaangażowani są najlepsi styliści, graficy a drukowany jest na super papierze przez najlepsze drukarnie.
Premiera najnowszego kalendarza Pirelli jest wielkim wydarzeniem artystycznym ze względu właśnie na zdjęcia. Wiemy już, że Kalendarz Pirelli na rok 2011, pokazany po raz pierwszy w Moskwie, za temat przewodni ma mitologie Greków i Rzymian a twórcą koncepcji jest Karl Lagerfeld. Wśród 15 modelek znalazły się dwie Polki – Magdalena Frąckowiak i Anja Rubik. W ,,roli” Hery wystąpiła Julianne Moore. Motywem przewodnim jest ponadczasowe piękno (bez względu na wiek pozujących kobiet) a wysublimowana nagość nikogo chyba nie może zgorszyć. Owe artystyczne akty są zresztą charakterystyczne dla Kalendarza Pirelli: w 1984 r. modelki ,,ubrane” były tylko we… wzór bieżnika opon Pirelli.
Bez kalendarza ani rusz?
7 i 8 stycznia 1984 r. była w Poznaniu wystawa gołębi rasowych, tydzień później jechałam do Wrześni, 25 stycznia odbyło się podsumowanie konkursu ,,Nasi Seniorzy” i tego samego dnia szłam do opery, 1 marca zaznaczyłam IV rocznicę śmierci dziadka Franciszka, w dniach 27 – 29 kwietnia trwał w Poznaniu Wiosenny Turniej Tańca Towarzyskiego, 22 czerwca o godz. 14 miałam wizytę u dentysty, a 9 lipca – dyżur redakcyjny. 8 sierpnia jechałam do Bystrzycy Kłodzkiej, 23 listopada o godz. 16 szłam na lekcje niemieckiego a na imieniny Mamy 4 grudnia tegoż roku podarowałam kalendarz(!) i herbatę.
Taka doskonała pamięć? Skądże! To niektóre notatki z mojego kalendarza. Swoje ważne sprawy zapisywały też panie przed stu i więcej lat. Wówczas wiele kalendarzy zawierało dodatkowo kartę szarego papieru, na którym można było zanotować ważniejsze zdarzenia (narodziny i śmierć, nadzwyczajne zmiany pogody, wydatki, wizyty itp.)
Czy da się żyć bez kalendarza? Prawdopodobnie zależy to od… intensywności tego życia. Niestety, kalendarz, zwłaszcza podręczny, ma niemałą konkurencję elektroniczną, bowiem niezbędne notatki ,,ku pamięci” można przecież zapisać np. w telefonie komórkowym, który ma tę przewagę nad noworocznikiem, że w określonym czasie sygnałem przypomni ważną informację.
,,Spal żółte kalendarze” śpiewał Piotr Szczepanik. Jednak chyba nie miał racji, bo te pożółkłe stare kalendarze są dziś dokumentem, pokazującym jak żyli ludzie w minionych epokach. Nasze osobiste stare zachowane kalendarze są jakby wehikułem, pozwalającym na nostalgiczne cofnięcie się w czasie. Do dat minionych wydarzeń kiedy byliśmy po prostu… inni.
Ewa Kłodzińska
Zdjęcia: Janina Ferenc
Autor: naturalnie