Aktualnie
Między lękiem a Nadzieją

„Lęk można porównać do zawrotu głowy. Ten, kto zwraca oczy ku przepastnej głębi, doznaje zawrotu głowy. Lecz przyczyną jest zarówno jego oko jak i przepaść, w którą spojrzał” ( Soren Kierkegaard, Pojęcie lęku)

 

Gdyby zapytać człowieka o szczęście, zapewne wymieni jego cechy, okoliczności i uwarunkowania, ale zawsze w tle, u źródeł jakiegokolwiek horyzontu bycia szczęśliwym jest ( i tu każde słowo jest istotne) wolność od lęku. Patrząc na historię ludzkości, dzieje religii i wierzeń, analizując „propozycje” szczęśliwej, zbawionej egzystencji, pojawia się niczym nieodłączny cień…lęk. Wydaje się, że historia człowieka na planecie Ziemia, jest historią zmagania się z lękiem. I to zmagania, które – wydaje się – będzie towarzyszyć człowiekowi po kres czasów.

W naszym kręgu kulturowym, w przestrzeniach biblijnych wołanie strwożonego, zalęknionego człowieka do Boga, krzyk prośby o wyzwolenie od lęku przewija się nieustannie. Można przeprowadzić myślowy eksperyment lektury Biblii w tym kluczu, a okaże się, że odpowiedź ze strony Boga pojawia się równie nieustannie jako zapewnienie i wezwanie do pokoju. Słowa: „nie lękajcie się”, „nie bójcie się”, „pokój zostawiam wam” są jakby syntezą „nastawienia” Boga wobec człowieka.

Gdyby spojrzeć w stronę religii orientalnych, wielkich tradycji Chin, Japonii, Indii – pojawiają się (znane i w chrześcijaństwie) propozycji medytacji, wejścia w siebie, których owocem jest pewien dystans, pewna wolność od…lęku. Jedno jest w tym niezmienne – zjawisko lęku jest jakby wpisane w naturę człowieka, a w życiu chodzi o to, by on nas nie zdominował, nie pokonał. Gdy myślimy w tym kontekście – pojawia się i słowo strach. Znamy je także ze świata Biblii, mając w pamięci słowa „nie bój się, nie lękaj się”. W „Śpiewniku Ewangelickim” znajdziemy całą grupę pieśni (zawartą na ponad 100 stronach!!!) zamieszczoną pod wspólnym tytułem: „Lęk i zaufanie”.  Duński filozof Soren Kierkegaard w zbiorczym dziele pt. Bojaźń i drżenie zawarł trzy główne rozprawy: Chorobę na śmierć, Bojaźń i drżenie i Pojęcie lęku. Co ciekawe – i On i wielu innych myślicieli, psychologów, teologów, piszących o lęku, zmagało się w życiu z duchowymi ciemnościami i walką…o Nadzieję. W lęku i strachu można zauważyć antycypowanie nieprzyjemnych wydarzeń, jak również pewne różnice: stopień nieokreśloności i przypadkowości tych wydarzeń. Strach jest oczekiwaniem czegoś skonkretyzowanego, lęk natomiast nieokreślonego, lecz sytuacyjnego i „jednorazowego”.   Rozsądny zatem jest wniosek, że lęk należy odróżnić od strachu, ponieważ przedmiot strachu jest ‘rzeczywisty’, ‘zewnętrzny’, ‘znany’, ‘obiektywny’. Natomiast źródłami lęku są brak jasności i niepewność. Można jeszcze dodać pojęcie bólu.

Jeden z najwybitniejszych polskich psychiatrów i filozofów – prof. Antoni Kępiński (1918-1972) analizie lęku poświęcił jedno ze swych głównych dzieł pod tytułem „Lęk”. Zauważa w nim, że „być dobrym psychiatrą w praktyce oznacza umieć rozładować lęk swego pacjenta”. Profesor dostrzegał jednak i bardzo to podkreślał, że lęk towarzyszy także ludziom zdrowym, najczęściej jako niepokój co do przyszłości, której przecież nie znamy i lękamy się jej, jak wszystkiego, co nieprzewidywalne. Stan patologiczny zaczyna się w momencie, gdy jego nasilenie znacząco wzrasta (mówimy wtedy o nerwicy), a nawet paraliżuje życie. Podobnie jak ból jest sygnałem ostrzegawczym, odgrywa zatem i pozytywną rolę – chroniąc nas przed niebezpieczeństwem.  Często jednak jest zwodniczy, bo bywa nieproporcjonalny ( warto zauważyć pewną „złotą regułę’ już od czasów Platona, że wszelkie patologie itp. powstają w momencie zachwiania proporcji w różnych wymiarach życia !!!) wobec zagrożenia. Czasem dręczy człowieka bez przyczyny, męczy, dokucza, w skrajnych wypadkach może doprowadzić do śmierci, paraliżując podstawowe funkcje organizmu.

Podejmując refleksję w tej przestrzeni, w tym niespokojnym czasie wojny, jesteśmy świadkami i sami doświadczamy spotęgowania lęku. Kępiński  przed ponad 50 laty zauważył:

 

„Lęk działa hamująco na rozwój osobowości, w skrajnych wypadkach doprowadza do skarłowacenia człowieka. W epokach lęku i terroru ludzie nikczemnieją, stają się karłami. Lęk bowiem zmusza człowieka do skulenia się, podobnie zresztą i zwierzęta. Człowiek myśli tylko o tym, by nie zostać zniszczony przez wrogie otoczenie. Jego stosunek do świata staje się drapieżny, „zniszczę albo sam zostanę zniszczony”. Pod wpływem lęku dominuje pierwsze prawo biologiczne, które jest raczej okrutne, drugie prawo – zachowania życia gatunku, które jest źródłem piękna i miłości – schodzi na daleki plan, a nawet całkowicie zanika” (Antoni Kępiński, Lęk).

 

Inny wybitny myśliciel – psycholog i filozof – Erich Fromm (1900-1980), analizując „lękową epokę” XX wieku, po doświadczeniach Auschwitz, Kołymy i Szoah, epokę, która w Europie w latach 50-60 tych XX wieku w tzw. krajach Zachodu osiągnęła pewien dobrobyt, zauważył, że i w czasie dobrostanu i pokoju ludzie ulegają lękowi, który doprowadza ich do samobójstw. Po wielu analizach, badaniach, w pewnej otwartości intelektualnej i na odmienne kultury, religie i perspektywy Fromm doszedł do wniosku, że każdy człowiek potrzebuje pewnej „porządkującej zasady” (miał na myśli szczególnie potrzebę religii) i „Drugiego”, by nie zmarnować sił w życiu tylko na produkcję i reprodukcję.

Pisał:

Chcę powiedzieć, że celem życia, który odpowiada naturze człowieka w ramach jego egzystencji, jest zdolność do miłości, do używania rozumu, obiektywizmu i pokory, zachowania wolnego od zniekształceń kontaktu ze światem zewnętrznym oraz wewnętrznym./…/. Kontakt z rzeczywistością, pozbycie się fikcji, pokora i obiektywizm w postrzeganiu rzeczy takimi, jakie są, nie zaś rozprawianie o rzeczach, które odrywają nas od rzeczywistości – to zasadnicza podstawa naszego bezpieczeństwa, poczucia własnego ja…” (Patologia normalności).

 

Niełatwa to i niezbyt radosna to perspektywa. Jednak – nie zamknięta. Uświadamiając sobie ten stan obecności lęku, nie jesteśmy skazani na zniewolenie nim. Tym, co ważne i podstawowe, to właśnie refleksja nad nim i „ćwiczenie się” w odróżnianiu lęku od strachu. Wielkie tradycje religijne wskazują człowiekowi drogi, które zakładają pewną aktywną postawę człowieka i – nie należy bać się tego stwierdzenia – pracę nad sobą. Pewną weryfikacją religii, tzw. wychowania religijnego jest to, czy potrafi człowiekowi wskazać perspektywę wyzwalania się z niewoli lęku. Jeśli wychowanie religijne bazuje na lęku, to jest to jedna z największych karykatur religii! „Nie lękaj się ich,  bym cię czasem nie napełnił lękiem przed nimi.” (Jr 1, 17) – te słowa z biblijnej Księgi Jeremiasza zdają się to sugerować…

 

Ktoś współcześnie żyjący, praktykujący od kilkunastu lat medytację Zen i sam prowadzący takie ćwiczenia dla innych, po wielu latach zauważył, że wciąż nawiedzają go lęki i że praca „nad nimi” jest trudniejsza niż praca…nad gniewem!

Na antypodach lęku jest nadzieja, a pomostem … odwaga, „męstwo bycia” (jak mawiał Paul Tilich).

Myśląc- w tej przestrzeni naszych rozważań – o nadziei, warto dostrzec jej dwie płaszczyzny. Pierwsza – fundamentalna, leży na poziomie przeżywanego życia, gdzie nie można żyć nie mając nadziei, tak jak nie sposób żyć bez jakiegoś elementarnego zaufania do  świata, ludzi, Boga.. Profesor Tarnowski zauważy: „Kiedy żyjemy, otwieramy się na rzeczywistość i płynący czas z minimum akceptacji, zgody i zarazem oczekiwania”. Jest ten moment oczekiwania, ale oczekiwania jakiegoś dobra, wpisany w naszą naturę. Właściwa problematyka nadziei pojawia się jednak na drugim poziomie, „powyżej” nadziei fundamentalnej. Ludzkie oczekiwania zaczynają się konkretyzować. Możemy powiedzieć, że żyjemy od oczekiwania do oczekiwania i w tym sensie „od nadziei do nadziei”: nadziei na długie, zdrowe życie, dobry związek, dobrą pracę. Czyli oczekiwania na jakieś dobro. Dobro – to pojęcie dość pojemne i szerokie, dlatego mówimy o oczekiwaniach na określone WARTOŚCI. Pojęcie 'wartości’ jest tu bardzo istotne (myśl Józefa Tischnera jest tu nieoceniona), gdyż człowiek odczuwa siebie jako 'podstawową wartość”, o którą się troszczy. I poprzez pryzmat wartości odnosimy się do drugiego człowieka, do świata. Tylko człowiekowi jawią się wartości i tylko on je odkrywa, ale i kreuje. Tu jest początek dla Nadziei – tej pisanej z dużej litery. Dlatego mamy tak silny związek z odpowiedzialnością, wiernością, wolnością i w końcu HEROIZMEM. Gdy te 'wartości’ bywają zapomniane, rodzi się patologia nadziei, a stąd już niedaleko do wszelkiej maści totalitaryzmów. Można powiedzieć, że XX wiek przez patologię nadziei stał się wiekiem Kołymy i Auschwitz…
Człowiek odkrywa nadzieję, uświadamia sobie jej istnienie najczęściej wtedy, gdy pojawia się rozpacz – utrata nadziei. Gdy staje przed murem cierpienia, rozstania, niewytłumaczalnego bólu. To odkrycie nie musi być jednak utratą bezpowrotną. Nadzieję można odzyskać, tak jak można pokonać rozpacz (Anna Kamieńska pisała o nadziei jako o „rozpaczy, która oszalała”, o rozpaczy pokonanej). W nadzieję wpisany jest trud i wysiłek. I dlatego możemy mówić o pracy nad nadzieją bliźniego. Taka praca jest – de facto – trudem budowania i umacniania takich wartości jak…wolność, odpowiedzialność, wierność. Pracując nad nadzieją dla Drugiego, sami odkrywamy jej siłę w nas samych. To jest niesamowity przykład tego, co Tischner nazwał „powiernictwem Nadziei”. Powierzam drugiemu swoją nadzieję, a zarazem ten Drugi może stać się dla mnie jej źródłem. Dla chrześcijan – przez fakt Wcielenia Syna Bożego Nadzieja zyskuje wymiar religijny, transcendentny.
Albert Camus w „Człowieku zbuntowanym” zauważył, że człowiek jest jedyną istotą nie zgadzającą się na to, kim jest. Jest to bunt w imię jakiejś nadziei. Bunt twórczy. Niezgoda w sensie pozytywnym, prowokująca do myślenia, do stawiania trudnych pytań, do wyruszenia w drogę. Przekroczywszy próg nadziei, człowiek osiąga męstwo bycia, staje się kreatorem nowej rzeczywistości. Można powiedzieć, świat zaczyna się dla niego na nowo, co wcale nie przekreśla mądrości wyrosłej z doświadczenia czasu próby i walki o nadzieję. Ten nowy świat jest wypełniony troską i odpowiedzialnością. W świecie pełnym nadziei drugi człowiek jawi się nie jako zagrożenie, ale jako ten, któremu nadzieję można powierzyć. Nie powierza się przecież nadziei rzeczy, sytuacji, idei, ale osobie. Gdzie człowiek – tam odpowiedzialność, a to nie jest łatwe i tanie marzycielstwo, to nie jest bezczynne oczekiwanie na „lepsze jutro”, na to, że „jakoś to będzie”, ale tworzenie przyszłości godnej człowieczego losu.

Nadzieja czy lęk ? Pytanie stające przed człowiekiem co dnia. To wszystko jednak wydarza się w perspektywie (opisywanej i przez Kępińskiego i Fromma) MIŁOŚCI, o której pisał u kresu życia św. Jan :

„W miłości nie ma lęku, ponieważ doskonała miłość usuwa lęk, gdyż lęk zakłada karę (1 J 4,18).

 

Paweł Łukasz Nowakowski


Autor: naturalnie