Tak jest, niezależnie, czy się na to zgodzimy, czy nie. Więc lepiej cieszyć się surfując, niż zakładać, że wygramy z oceanem.
Zachowujemy się w codziennym życiu jak wojownicy. Aby osiągnąć sukces, wdajemy się w konflikty, bezwzględnie rywalizujemy, wyzbywamy się zaufania i współpracy. Przyświeca nam hasło: „Nigdy nie zadowalaj się tym, kim jesteś, co posiadasz lub co osiągnąłeś. Bądź lepszy, zdobądź więcej, rób więcej i bardziej się staraj". Wzorem do naśladowania stała się silna jednostka, zdolna pokonać wszelkie przeszkody w drodze do własnego celu. Tylko mało się mówi o tym, że ceną za tak osiągnięty sukces jest osamotnienie, wyobcowanie, a w rezultacie rozgoryczenie i choroby.
Sukces tylko wtedy jest wielki, kiedy mamy się nim z kim dzielić. Naprawdę dzielić, nie tylko przed kim chwalić. Najlepszym sposobem odnalezienia siebie jest rezygnacja z koncentracji na sobie. „Ludzie są często najszczęśliwsi, kiedy są pochłonięci czymś poza sobą-jakimś zadaniem, dzieckiem, grą, miłością…"
Nie ma nic złego w pracoholiźmie, byle przyświecała nam zasada: „Kochaj równie intensywnie, jak pracujesz. Neurolog Robert Sapolsky mówi tak: – Fakt, że jesteśmy niecierpliwi, nadgorliwi i odczuwamy presję czasu nie musi się wiązać ze zwiększonym ryzykiem wystąpienia choroby serca. – Najnowsze badania pokazują, że nie nasze zachowanie, ale sposób myślenia przyczynia się do niszczenia naszego układu odpornościowego i systemu krążenia. Ciężka praca, wysiłek przy jej wykonywaniu, napięcie nerwowe z tym związane nie są szkodliwe dla zdrowia, a nawet mogą być korzystne, jeśli nie ma w nas wrogości opartej na pojęciu własnego interesu; nadmiernej czujności w stosunku do wszystkich i wszystkiego, co mogłoby zagrozić naszemu sukcesowi.
Kardiolog Robert Eliot radzi, by nie spalać „energii wartej dolara dla problemu wartego miedziaka". Można pracować intensywnie i dużo, ale w przerwach od pracy trzeba przestać o niej myśleć. Być pracą zajętym, ale nie opętanym. I pracować w przyjaźni z innymi, nie wrogości i rywalizacji. Modne stały się hasła: „Bądź zadowolony", „Myśl pozytywnie", „Nie poddawaj się złym emocjom". Tymczasem nieustanne pozostawanie w dobrym nastroju jest niemożliwe, a próby podtrzymywania go na siłę są nawet szkodliwe dla zdrowia, gdyż wywołują niepotrzebne dodatkowe napięcie. Nie warto zresztą starać się o ciągłe zadowolenie, gdyż niekończąca się przyjemność przestaje nią być. Zmiany nastrojów są czymś normalnym i pożądanym, zaś „emocjonalne zrównoważenie" przeczy naturze człowieka. Ważne jest więc otwarcie umysłu na przeżywanie różnych emocji i pogodzenie się z tym, że nie na wszystko mamy wpływ, nie wszystko możemy zmienić. A wtedy poczujemy ulgę i łatwiej odzyskamy siły, bo nie będziemy tracić energii na obwinianie siebie. Nie znaczy to, że mamy ignorować siłę woli. Energiczny spacer, w czasie którego będziesz sobie podśpiewywał, uśmiech, taniec, przywoływanie swoich zalet, na pewno poprawią nastrój, ale nie sprawią, że spełnią się wszystkie marzenia. Pozytywne myślenie jest pozytywne, dopóki nie przypisujemy mu zbyt wielkiej mocy.
Dr Paul Pearsall: „Widziałem w katedrze (Grace cathedra w San Francisco-przyp. B.K.) małego chłopca przechodzącego przez labirynt. Idąc, uśmiechał się i nucił pod nosem. Doszedł do środka i wyszedł z labiryntu z większą łatwością i radością niż dorośli, którzy starali się „to rozwiązać" lub przebyć go jak najszybciej. – Świetnie ci idzie – zauważyła jego matka. – Jak to robisz? – Chłopiec odparł na to: Och, po prostu sobie chodzę. I w tym kryje się tajemnica słodkiego sukcesu".
Barbara Krawczyk
Na podstawie książki „Toksyczny sukces" Paula Pearsalla, Wyd. Rebis
Autor: naturalnie