Dla elit
Troskliwa żona i …dziki – II

 

Wydawać by się mogło, że po kilkudziesięciu latach uprawiania łowiectwa, nic mnie już nie zaskoczy… Pozostało tylko załadować dziczka do bagażnika. To już małe piwko. Ustawiłem samochód tyłem do wzniesienia terenu, wanienkę podciągnąłem na wzniesienie i wanienka prawie sama wsunęła się do bagażnika.

Spojrzałem na zegarek, była już 23.00. Spokojnie, zadowolony, wracam samochodem do asfaltowej drogi. Dojeżdżam do szlabanu, a na drodze jakiś samochód zwalnia i zatrzymuje się. Kto, i po co ? Policja ? Straż miejska ? Jakiś myśliwy ? A może natchniony Duchem Świętym ktoś z kolegów z koła Podwawelskiego ? Raczej ciekawski. Albowiem na kukurydzianym ściernisku w odległości nie większej niż 30 m ode mnie buszuje wataha pięciu dzików. I nic sobie z mojej obecności nie robią. Ignorują mnie. Zatrzymuję się przed szlabanem, wychodzę, by podziwiać dziki wraz z nieznanym mi ciekawskim, a tu niespodziewanie z przybyłego samochodu wychodzi moja małżonka i mój zięć Jacek. Wyrażają pod moim adresem ostrą reprymendę. ”Dlaczego nie odbierasz telefonów ?” „Od godziny nieskutecznie próbujemy się z tobą połączyć !”. Żona, nie mogąc się od 21.00 połączyć ze mną, zaczęła się niepokoić. Wyobraziła sobie, że zamarzłem, że zasłabłem, że mam zawał, że ktoś mnie napadł i wszystkie niemożliwe tragedie stały się prawdopodobne. Obudziła zięcia i nakłoniła go do przyjazdu na Przegorzały.

Krytyczne uwagi wziąłem sobie do serca i dla osłody i złagodzenia „dramatu” pokazałem im dziki na polu. Stały nadal, pomimo naszej głośnej rozmowy. Byliśmy urzeczeni ! Chmury zginęły i pada światło z księżyca w pełni. Z odległości 30 m na puszystym śniegu można było po chybie odróżnić loszki od odyńczyków.

Staliśmy dłuższą chwilę w milczeniu zauroczeni tym widokiem. Odezwała się jednak we mnie żyłka myśliwska i uprzytomniłem sobie, że przecież mam odstrzał na dwa dziki i że jestem na polowaniu, a nie na pokazie dzikiej fauny. Wyjąłem z futerału sztucer, załadowałem ostatnimi trzema nabojami, sprawdziłem, czy mam dobry kulochwyt (za dzikami było wyraźne wzniesienie terenu) i z wolnej ręki strzeliłem dwa razy i …co ? I pudło ! Dziki, bez zaznaczenia, uciekły jakieś pięćdziesiąt metrów i znowu zaczęły żerować. Poszedłem na miejsce strzału sprawdzić, czy nie ma farby – czysto ! Gdyby była, to na śniegu, w świetle dobrej latarki bym ją zauważył. Prześledziłem tropy dzików i farby nie było. Pięć dzików nadal pasło się, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Szukając farby po tropie, podszedłem je na jakieś 60 kroków i do najbliższego strzeliłem już z pełną precyzją i bez pośpiechu – położyłem następnego dzika. Przez przypadek wykonałem mój plan odstrzału. Koledzy będą zadowoleni, ponieważ do kasy koła wpłynie trochę gotówki i latem będzie na zapłacenie rolnikom za dzicze szkody.

Teraz miałem już pełny komfort. Jacek zaciągnął mi dzika do swego samochodu i już o 24.00 wróciliśmy na Wolę Justowską. Przy gorącej herbacie z miodówką, zostałem przez żonę i rodzinę stanowczo i zdecydowanie pouczony, co należy, a czego nie należy.

Zresztą Jacek był zachwycony, bowiem po raz pierwszy w życiu przypadkowo aktywnie uczestniczył w polowaniu i widział scenę, która nawet wytrawnym myśliwym rzadko się zdarza.

Z tego niecodziennego wydarzenia wysnuwam kilka wniosków. Pierwszy, że dobrze mieć troskliwą żonę. Drugi, że na polowanie należy udawać się z kolegą myśliwym. Trzeci, że z wiekiem brawurowe chęci przekraczają fizyczne możliwości starszego pana i należy się dostosować. Bo to nie to, co kiedyś ! Ho ! Ho ! Kiedyś była krzepa, a teraz w sercu tylko maj !

Prof. Antoni J. Dziatkowiak

Styczeń 2009.


Autor: naturalnie