W naturalny sposób przygotowujemy się do przetrwania zimy. Zapominamy, że od niedawna – patrząc na dzieje ludzkości – mamy sztuczne oświetlenie, rozrywkę na ekranie. Nawet spotkania rodzinne i towarzyskie przenoszą się na ekran. Żyjąc w dobowym rytmie zmieniamy rozkład dnia, szybciej chodzimy spać. Wieczory ciche i spokojne przeznaczamy na ulubione zajęcia nie wymagające takiego wysiłku fizycznego. Czytamy, podjadamy swoje ulubione przekąski. Tym samym tyjemy, co tez jest naturalnym przygotowaniem się organizmu do przetrwania zimy. Organizm zbiera tkankę tłuszczową, aby było nam cieplej ! Również od niedawna ludzie mają także możliwości pozyskania ciepłych, niedrogich ubrań, że to, co kiedyś było niezbędne (tycie) teraz wywołuje u nas frustrację. Bo wystarczy pójść do sklepu i już mamy wszystko, co nam potrzeba. Nie magazynujemy jedzenia na całą zimę. Nasza aktywność również z tym związana jest już niewielka. Jest to dobrobyt. Organizm nasz przez tysiące, setki lat powtarzał te same czynności, zapobiegliwości, które raptem od kilkudziesięciu lat stały się zbędne. Zyskaliśmy więcej czasu dla siebie. Niestety nagłe spowolnienie życia, bez radości przygotowań na zimę, święta, powoduje, że mamy też czas na refleksje. Więcej czasu na przemyślenia dotyczące życia własnego, ale również życia w społeczeństwie. Zaczynamy wspominać bliskich, którzy albo odeszli, albo są daleko. Czasem nie tylko miarą kilometrów, ale mentalne. Czas pandemii i wymuszone osamotnienie zaczyna przynosić nam gorycz. Czasem w postaci smutku, smutnej refleksji, poczucia osamotnienia czy odrzucenia. Przychodzą męczące, złe myśli. Refleksyjne i przywołujące żal, smutek. Wyrwani z prac rytmu rocznego, prac, które zajmowały kiedyś ludzi na jesień – podchodzą do nas smuteczki.
Często nie pozwalają nam zasnąć. Kiedy trwa to dłużej, zaczynamy myśleć – to chyba depresja. Często rozpoznajemy ją u siebie za szybko. Może nawet nie mamy do niej skłonności, bo jest to choroba a nie tylko gorsze samopoczucie wynikające z braku słońca, innych ludzi, intensywnych dni.
Mówiąc o depresji powinno wiedzieć się, w jakim świecie, w jakich warunkach się żyje. Co w ciągu naszego życia ze starych zwyczajów zmieniło się tak dalece, że nie odnajdujemy się w naszym świecie?
Tymczasem – oczywiście – depresja zawsze dotykała ludzi. Teraz mówi się, że 1/4 społeczeństwa na nią cierpi. Kiedyś to po prostu był ból głowy, nie pozwalający spać, usuwanie się z życia codziennego. Ale towarzyszyli nam najbliżsi, martwili się o ten stan, podawano zioła. Stwarzano klimat, aby ten stan nie był dla nas aż tak bolesny. Oczywiście czasem nie przekładało się to na poprawę samopoczucia, ale ludzie czuli się otaczani opieką, nie zostawali sami w domu w łóżku – obok byli ludzie. W dzisiejszych czasach obok człowieka jest niestety tylko…ściana. Niby można już się przyznać, że źle się czuje… Rozpoznaje się depresję u wielu z nas, ale czy to czasem nie jest „tylko” wołanie cierpiącego o mały gest, zainteresowanie, czasem cierpliwość, że ktoś jest…?
U ludzi starszych, to wołanie „Halo..ja tu jeszcze jestem!” Zobaczmy, czy kogoś takiego nie ma niedaleko nas, bo czasem potrzebne jest to do potwierdzenia „jeszcze żyję”, jeszcze mogę coś dać od siebie. To są doświadczenia życiowe, opowieści o innym świecie, ubarwianie historii losami konkretnych ludzi.
Jesień kiedyś była czasem nieustannych zabaw, spotkań towarzyskich, świętowania np. imienin. Gospodynie chwalone przez gości gotowały, piekły swoje popisowe dania i ciasta. Pandemia oczywiście zabiła to wszystko, ale przedpandemiczne życie tych wielowiekowych rytuałów, biesiadowania, spotkań, pewnego „kolędowania” u solenizantów wyparły modne imprezy w znajomej knajpie z cateringowym jedzeniem. Do domów niechętnie zapraszamy nawet tzw. Przyjaciół czy Rodzinę. Pękła bańka, że to, co prywatne takim pozostaje. Wszystko można upublicznić, wyśmiać, obgadać na facebooku. Zniknęła magia spotkań człowieka z innymi. Zostaliśmy z ekranem na fejsie , instagramie. Zaczęliśmy używać wyłącznie dwóch zmysłów, z dostępnych nam pięciu (lub jak niektórzy mają – sześciu) zmysłów.
Ekran świeci intensywnie , wdziera się w oczy, wdziera do mojego „ja”. Zostaliśmy na własne życzenie upośledzeni do odbioru tylko obrazu i dźwięku.
Nie na darmo, aby odbierać świat w jego złożoności, potrzebne nam są zmysły; zmysł powonienia, smaku, dotyku. A te wszystkie razem u wielu ludzi uruchamiały jeszcze jeden – tzw. szósty zmysł. Każdy ma go innego, czujemy przestrzeń, ciepło lub zimno oglądanego obrazu, chłoniemy smakiem i zapachem świat, który nas dotyka. Trochę tak żyjemy, jak w ZOO, nie pozostawiliśmy sobie wyboru, kiedy siedzimy przed ekranem i oglądamy odległy, wspaniały świat, pomyślmy w ten czas pandemii, czy nie warto wyjść na zewnątrz, usłyszeć znajomy głos, poczuć zapach (nawet nie 'luksusowy’) wokół nas. Depresja martwi się tylko o to, czy nami zawładnie, bo ona lub my odcięliśmy świat od nas samych. Od człowieka, który nie żyje wszystkimi zmysłami i natrafia na ścianę, czy nie sami sobie to zafundowaliśmy?
Zainteresuj się sąsiadem, daj jakiś znak, że żyjesz obok i że pomożesz, jak będzie źle.
Joanna Grys-Nowakowska